— Jak ty to robisz, ze udaje ci się łączyć pracę z macierzyństwem i jeszcze mieć czas na szycie i bloga???
Kiedy słyszę takie pytanie (tak, zdarza się, ktoś mnie czasem o to pyta) zawsze wpadam w lekki popłoch. Bo zupełnie nie mam wrażenia, żebym tak zgrabnie to wszystko łączyła. Każdy dzień jest lawirowaniem pomiędzy tym, co muszę zrobić do pracy, tym, co muszę zrobić w domu i tym czego akurat chce mój synek. Czasu na szycie i pisanie wcale nie ma zbyt wiele, nad czym niekiedy mocno ubolewam.
Niemniej jednak, kiedy porównam siebie sprzed kilku czy kilkunastu lat i teraz, widzę ogromną różnicę. Kiedyś w ogóle nie planowałam niczego, nie byłam w stanie żadnego większego planu zrealizować i wszystko zajmowało mi dużo więcej czasu. Inna sprawa, że nie musiałam być aż tak zorganizowana jak teraz, bo obowiązków było mniej. W każdym razie – wiele się zmieniło i to, że teraz mimo wszystko znajduje czas na inne sprawy niż praca i domowe obowiązki jest efektem pracy jaką włożyłam w naukę planowania.
O tej pracy chciałam już pisać od dawna. Miałam jednak poważne wątpliwości – czy to ma sens. Nie jestem przecież ani specjalistą od planowania, ani nawet kimś, komu to przez cały czas świetnie idzie. Więc po co w ogóle pisać o tym, jak planuję i co?
Doszłam jednak do wniosku, że w tym wszystkim co do tej pory przeczytałam na temat planowania brakowało mi jednej rzeczy – jak zacząć. Jak zacząć, gdy wprowadzanie nowych nawyków idzie opornie, gdy regularnie dochodzi się do wniosku, że to wszystko nie ma sensu, bo pracy do zrobienia jest po prostu za dużo, gdy po bardzo produktywnym dniu następuje dzień, w którym w ogóle z trudem można się zabrać za cokolwiek, gdy…
I dlatego postanowiłam o tych bardzo początkowych początkach napisać. Napisać o tym, co się u mnie już od jakiegoś czasu sprawdza, co zdążyłam przemyśleć i opracować i od czego – według mnie – warto zaczynać przygodę z ogarnianiem własnego życia. Zapraszam zatem na pierwszy odcinek serii o planowaniu dla (bardzo) początkujących.
Po co w ogóle planować?
Z czym Ci się kojarzy planowanie? Z tworzeniem długich list do zrobienia? Z podejmowaniem bezskutecznych prób przewidzenia przyszłości? Z zapełnianiem swojego kalendarza, a następnie frustracją, ze znowu nie wyszło?
Przez długi czas miałam właśnie takie skojarzenia związane z planowaniem. Nie bez przyczyny – gdy umieściłam coś na liście rzeczy do zrobienia, to z niezrozumiałych dla mnie względów miałam pewność, że tego akurat nie zrobię. Prowadzenie kalendarza szło mi opornie – po dwóch tygodniach o nim zapominałam, a potem nie mogłam do niego wrócić, bo frustrowało mnie to, że tyle stron jest pustych. W dodatku nie mogłam się pozbyć przekonania, że co z tego, że coś zaplanuję, jeśli i tak to się nie uda, bo przecież życie jest nieprzewidywalne i ciągle coś się wydarza.
Sporo czasu zajęło mi przekonanie się, że planowanie wcale nie musi być frustrujące, a wręcz przeciwnie – oszczędza wielu frustracji. A wszystko zaczęło się od pozornie drobnej sprawy…
Były to czasy kiedy byłam studentką na wydziale fizyki. Asystent prowadzący ćwiczenia z metod matematycznych fizyki rozdał nam kartkówki i powiedział, że przez dwie minuty możemy czytać treść zadania, ale nie wolno nam jeszcze nic pisać. Dopiero po upływie tego czasu możemy chwycić za długopisy.
Co za dziwna zasada – pomyślałam pochylając się nad kartką z zadaniem.
O tym, że ta zasada naprawdę nie jest głupia przekonałam się dwie minuty później. Okazało się, że te dwie minuty, których normalnie nie „zmarnowałabym” na zastanawianie się nad zadaniem tylko od razu zaczęła liczyć – opłaciły się z nawiązką. Zdążyłam w tym czasie przeczytać treść zadania oraz ustalić co w zasadzie mam zrobić i w jakiej kolejności. Dzięki temu zadanie rozwiązałam sporo przed czasem.
Od tej pory uwierzyłam, że na opracowywanie planu działania (a w końcu tym jest planowanie) warto poświęcić trochę czasu nawet wtedy – a raczej – zwłaszcza wtedy – gdy się ma go mało. Bo gdy jest go mało, to wtedy nie ma czasu na nieprzemyślane działania.
I tu przechodzimy do zasadniczej sprawy – po co w ogóle to całe planowanie? Odpowiedź jest krótka i prosta – bo dzięki temu jest łatwiej. W dodatku to „łatwiej” można zobaczyć dosyć szybko – jeśli tylko nie zaczniemy od planowania strategii podboju całego wszechświata.
Dlaczego więc dzięki planowaniu jest łatwiej?
Po pierwsze dlatego, że nie tracimy czasu na zastanawianie się, co robić dalej. Łatwiej jest raz na jakiś czas ustalić kolejność działań, a potem po prostu działać. Unikamy wtedy nerwowego zastanawiania się kiedy zrobimy obiad, kiedy wyślemy paczkę, a kiedy przygotujemy coś do pracy. Każda czynności zaczyna mieć swój czas albo przynajmniej miejsce w kolejce.
Po drugie, kiedy planujemy, przy okazji możemy też ustalić co jest ważne, a co niekoniecznie. Pisanie postu na bloga może być istotne, ale jeśli mam świadomość, że muszę tego dnia przygotować jeszcze coś do pracy na następny dzień i umówić dziecko do lekarza, łatwo stwierdzić, w jakiej kolejności będę te czynności wykonywać.
Po trzecie – plan pozwala nieco opanować panikę, że tyle rzeczy jest jeszcze do zrobienia. Taka panika ogarnia mnie regularnie. Pomaga mi wtedy wybranie kilku najważniejszych spraw do załatwienia i ustalenia, że najpierw je zrobię, a potem zastanowię się nad całą resztą. W ten sposób nie tracę czasu na panikowanie, a po zrobieniu tych kilku rzeczy zazwyczaj mój nastrój mocno się poprawia – w końcu to, co najważniejsze, jest już zrobione.
Po czwarte – mając już pewne doświadczenie możemy ocenić ile czasu zajmie nam dana czynność. To bardzo cenna umiejętność, bo pozwala na tworzenie realistycznych planów. Wymaga pewnej wprawy, ale jeśli wykonujemy ciągle te same czynności (a często tak właśnie jest) to można po prostu zaobserwować ile co zajmuje czasu.
Po piąte – planując można się zastanowić, czy nie da się czegoś zrobić efektywniej. Niektóre czynności można połączyć, bo odbywają się w tym samym miejscu, inne zaplanować tak, by nie dokładać sobie roboty. Mąż się zawsze ze mnie śmiał, gdy planowałam trasę wychodząc na zakupy. Ale jeśli miałam w planach odwiedzenie pięciu sklepów, to nie chciałam tracić czasu na bezsensowne chodzenie tam i z powrotem.
Po szóste – i to dla mnie jest najcenniejsze w planowaniu – kiedy coś zaplanujemy, to nawet jeszcze zanim się za to zabierzemy, głowa już nad tym pracuje. Jeśli planuję napisać jakiś tekst i wiem, kiedy się będę nim zajmować i czego – mniej więcej – ma on dotyczyć, to jeszcze zanim siądę do pisania, potrafią mi przyjść do głowy różne pomysły.
Przeczytałam kiedyś zdanie, ze pięć minut planowania pozwala nam zaoszczędzić godzinę – to bardzo nieprecyzyjne zdanie, ale ma w sobie pewną prawdę – planując strategię działania, samo działanie idzie szybciej. Czasami naprawdę dużo szybciej.
W następnym odcinku będzie o tym, co jest potrzebne do planowania i że wcale nie trzeba wykupywać połowy sklepu papierniczego. Choć oczywiście można, jeśli ma się na to ochotę i możliwości.
Ha! Artykuł dla mnie – szczególnie zdanie, że jak sobie coś zaplanuje to na pewno tego nie zrobię… Idę szukać kolejnej części. Miło było tu trafić 😁
Dziękuję za miłe słowa. Bardzo się cieszę, że seria się przydaje – zapraszam do pozostałych części i do czekania na kolejne – bo sukcesywnie będą się pojawiać. 🙂