Są zjawiska w przyrodzie, których kompletnie nie rozumiem – stwierdziłam nakładając do kolby ekspresu porcję świeżo zmielonej kawy. – Skąd na przykład bierze się to, że mamy – podobno – zawsze piją zimną kawę?
I nie – wcale nie chodzi o kawę mrożoną. Na jakikolwiek tekst na temat początków macierzyństwa bym się nie natknęła – czy to na czyimś blogu, czy na instagramie, czy na jakimś portalu – zawsze w komentarzu ktoś napisze o tej zimnej kawie. Tak, jakby ta zimna kawa była tak samo niedołącznym elementem macierzyństwa jak pieluchy i nocne pobudki.
W ogóle na temat dzieci i tego, co sie z nimi wiąże, można się wielu ciekawych rzeczy naczytać.
„Od czasu, gdy mam dziecko odkryłam, że podczas dwugodzinnej drzemki można zrobić tyyyyle rzeczy” – pisze dziewczyna pod zdjęciem na Instagramie. Czytam komentarze i… taaak! jest! Ktoś napisał:
„Ciesz się, póki możesz, bo te drzemki się skończą…”
„Ciesz się, póki śpi, bo przestanie…”
„Ciesz się, póki nie chodzi, bo jak zacznie…”
„Ciesz się, póki nie mówi, bo jak zacznie mówić, to na pewno powie coś, czego nie chcesz usłyszeć…”
I o ile z pierwszą częścią tych zdań się zdecydowanie zgadzam – że trzeba cieszyć się chwilą, o tyle druga budzi mój odruchowy protest. Uważam bowiem, że życie z myślą „będzie coraz gorzej i gorzej” to prosta droga do depresji.
Ale przecież faktycznie będzie coraz trudniej..?
Ta zwiększająca się trudność to kwestia dyskusyjna. Owszem – są pewne aspekty, które są teraz trudniejsze niż kiedyś. Synek jest coraz cięższy, trudniej go nosić niż wtedy gdy ważył trochę ponad trzy kilo. Z drugiej strony, gdy był taki malutki bardzo dużo płakał z niejasnych powodów. „To kolka” – mówili wszyscy. – „Trzeba poczekać aż przejdzie…”
Przeszła. I zrobiło się duuużo duuużo lepiej. Wcale nie trzeba aż tyle nosić.
Trudniej jest też z jedzeniem. Kiedyś wystarczyło mleko z piersi, teraz trzeba a to kaszkę, a to jarzynki, a to jabłuszko… Jak wychodzimy na dłużej muszę zabrć ze sobą butelkę, miseczkę, łyżeczkę, jakieś jedzonko w termosie, chrupki kukurydziane…
Z drugiej strony – mogę na dłużej wyjść sama. Nie jestem związana porami karmienia. Jarzynkami czy kaszką może równie dobrze nakarmić tata lub babcia. A butelkę z mlekiem trzyma sobie sam. Przynajmniej na początku.
Rzadziej śpi… Ale on nigdy w dzień nie spał jakoś szczególnie długo. Za to usypianie to był temat na całą powieść w odcinkach. Czego myśmy nie próbowali…
Teraz? Teraz w zasadzie nie ma jakiegoś wielkiego lulania przed spaniem. Czasami sam zaśnie podczas zabawy w łóżku, czasami potrzebuje trochę pomocy. Najważniejsze to wyczuć dobry moment. Jak nie chce spać, to mogę go lulać i lulać i będzie bardzo zadowolony – że lulam, ale nie zaśnie. A mniej drzemek to rzadsze usypianie. Jakiekolwiek by ono nie było.
Jest coraz bardziej ruchliwy. Jak go położę na dywaniku to zaraz pójdzie gdzieś indziej. Trzeba go cały czas pilnować.
No to pilnuję. Biorę sobie książkę, siadam na kanapie i rozkoszuję się chwilą.
To taki przymusowy odpoczynek. Wiem – obiad się wtedy nie gotuje, pranie nie robi, zadania na zajęcia nie przygotowują…
Zaraz… Pranie się robi, bo wstawiłam pralkę, obiadu robić nie trzeba, bo dla synka ugotowałam i zamroziłam kilka porcji, a ja sobie coś tam zjem, a przgotowywać zajęcia można przecież na kanapie, nie trzeba koniecznie przy biurku (a to, co trzeba, zrobię później).
Tak więc cieszę się tym wszystkim – tym, że rośnie jak trzeba, że smakuje mu kaszka i marchewka z dynią, że udało mi się go namówić na zabawę w łóżeczku i – tak jak podejrzewałam – zmogło go i zasnął, że potrafi już przeczołgać się przez cały dywanik i nie muszę mu podawać zabawki, która się odturlała, bo sam do niej dotrze.
Cieszę się – ale nie „póki mogę” tylko „dlatego, że mogę”.
Bo kiedyś nie mogłam, a teraz mogę. I nikt mnie nie przekona, że warto tęsknić za tym, co było – a właściwie, czego nie było.
A fenomenu zimnej kawy nadal nie rozumiem. Zresztą… Zważywszy na to, że gorącą kawę piłam nawet w szpitalu w którym urodziłam, chyba jestem pod tym względem na straconej pozycji. No chyba, że mówimy o zimnej kawie zmiksowanej z lodem i lodami waniliowymi. To jak najbardziej rozumiem i popieram.