Obrona własnego doktoratu to chyba wystarczający powód, żeby sobie kupić nową kieckę? – pomyślałam i naiwnie ruszyłam do pobliskiego centrum handlowego.
Spędziłam tam jakąś godzinę i była to godzina stracona. Wszystko co oglądałam było albo brzydkie, albo z fatalnego materiału, albo nieforemne, albo miało wszystkie te cechy naraz.
Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo już od dłuższego czasu mam bardzo duże trudności, by kupić sobie jakieś ubranie. Zresztą – nie tylko sobie. Zaczynam mieć problemy z kupieniem ubrania dla synka. Ma długie nogi i jest szczupły – spodnie są albo za krótkie, albo za szerokie.
– Co jest nie tak z producentami ubrań? – zastanawiałam się nad filiżanką kiepskiej kawy (kolejna zła decyzja tego dnia, by pić kawę w centrum handlowym, a nie pójść do normalnej kawiarni) – i kto w ogóle kupuje te wszystkie okropne ubrania???
Wróciłam do domu z poczuciem totalnie zmarnowanego czasu i stwierdziłam, że czas najwyższy raz na zawsze rozwiązać ten problem i nauczyć się szyć ubrania.
Do tego wniosku dochodziłam regularnie co jakiś czas, ale ciągle nic z tego nie wychodziło. Najpierw próbowałam uczyć się z książek. Niestety większość z nich omawia jak szyć poszczególne elementy, ale nie mówi nic o tym, co zrobić z całym wykrojem, kiedy coś jest nie tak, ale nie bardzo wiadomo, co.
Potem szukałam jakiegoś kursu kroju i szycia i nawet coś znalazłam, niestety termin był zupełnie nieodpowiedni.
Zabrałam się za szukanie kursów internetowych i historia była taka sama jak z książkami – wiele informacji o tym, jak uszyć kieszeń, nawet o tym, jak uszyć jakiś ciuszek od początku do końca, ale zazwyczaj nie był to ciuszek, który chciałabym nosić.
Potrzebowałam czegoś, co krok po kroku przeprowadziłoby mnie przez proces szycia i dodatkowo pomogło w zrozumieniu wykroju.
Próbowałam też po prostu szyć coś z jakiejś gazetki. Niestety rezultaty za każdym razem były opłakane – i nie wiem, czy coś nie tak było z samym szablonem, czy może ja jestem jakaś niewymiarowa.
Tego dnia sytuacja wyglądała jednak inaczej. Kilka dni wcześniej w paczkomacie pojawiła się paczka z książką Agnieszki Tylak „Super t-shirt”. Książka – mówiąc w skrócie – pokazuje jak z wykroju na prosty t-shirt uszyć kilkadziesiąt różnych modeli – od mniej lub bardziej wymyślnych bluzek, po sukienki.
Przejrzałam książkę i stwierdziłam, że to jest właśnie to, czego szukałam. Książka, która pokazuje, co można zrobić z wykrojem i jak to wszystko uszyć – krok po kroku. Zaczyna się bowiem od baaaardzo szczegółowej instrukcji, jak uszyć taki prosty t-shirt.
Wtedy właśnie dało o sobie znać te dwanaście lat pracy w edukacji i pojawił się pomysł, że jak już mam taką fajną książkę, to można na jej podstawie opracować jakiś sensowny plan nauki.
Jak powinien wyglądać taki sensowny plan?
Po pierwsze trzeba zacząć od tego, co już umiem.
Miałam za sobą uszycie kilku bluzek dla synka – mniej lub bardziej udanych (te późniejsze – bardziej udane, zwłaszcza, że nie miały rękawów), ćwiczenia we wszywaniu lamówki – czy to przy kieszeni, czy przy dekolcie oraz oczywiście podstawowe umiejętności w zakresie szycia na maszynie i overlocku.
W dodatku przekonałam się, że uszycie czegoś przynajmniej trzy razy gwarantuje znaczną poprawę. Oznacza to, że niektóre rzeczy są głównie kwestią wprawy a nie jakiegoś szczególnego sposobu.
Po drugie – trzeba ustalić cel, czyli to, czego tak naprawdę chcę się nauczyć.
Ogólnie – szycia ubrań, to jasne. Ale to dość ogólny cel w dodatku dość obszerny. Ustaliłam, że na pierwszy ogień idzie opanowanie szycia wszystkich elementów bluzki tak, żeby wszywanie lamówki dekoltu, rękawów, wykańczanie dołu i tak dalej nie stanowiły problemu.
Po trzecie – czas na szczegółowy plan tego, co konkretnie będę szyła.
Modele opisane w książce Agnieszki Tylak można spokojnie szyć tak, by wprowadzać jedną nową rzecz naraz. Każda modyfikacja jest dokładnie opisana, więc można zdecydować, którą z nich chce się zastosować. To bardzo wygodne, bo dzięki temu można ćwiczyć wciąż te same rzeczy, a jednocześnie dodawać coś nowego.
Ustaliłam zatem, że uszyję:
1. T-shirt podstawowy dla synka – z długimi rękawami.
Zaczynanie od szycia czegoś dla synka ma wiele zalet – po pierwsze potrzeba mniej materiału, więc nawet jeśli coś nie wyjdzie to straty są mniejsze, po drugie – jeśli synek będzie miał krzywą bluzkę, to nic wielkiego się nie stanie. I tak z niej lada moment wyrośnie.
2. T-shirt dla synka, ale z dwóch materiałów.
Kupiłam kiedyś malutki kawałek dresówki w dinozaury. Prawdopodobnie nie wystarczy nawet na cały przód. Resztę uszyję z dresówki w pasującym zielonym kolorze. To pierwsza modyfikacja podstawowego wykroju, w dodatku bardzo prosta.
3. T-shirt dla mnie – ze zmodyfikowanym dekoltem.
Tu mam spore wątpliwości, bo materiał, z którego chcę to uszyć jest mocno lejący się, co może sprawę utrudnić. Ale najwyżej wezmę inny materiał.
4. Dwa t-shirty dla synka, które będą uszyte „z resztek” – wykrój składa się z kilku elementów, z których niektóre są nieduże. Mam zamiar do szycia wykorzystać kawałki z mojego pudełka z resztkami.
Cały plan zapisałam sobie na tygodniowym planerze od Pani Swojego Czasu – nie dlatego, że mam zamiar uwinąć się w tydzień, ale dlatego, że planer ma okienka w których można zapisać co się będzie szyło i odznaczać kolejne etapy. Z prawej strony z kolei jest miejsce na notatki, na przykład takie jak „nie pomijać stabilizacji dekoltu” (pominęłam i kiepsko na tym wyszłam) czy „zdekatyzować szary jersey” (strasznie frustrujący jest moment, kiedy ma się ochotę na szycie, a trzeba czekać aż wyschnie materiał)
Z tak przygotowanym planem mogę na razie nie martwić się o całą resztę – jest, co robić, a dalszy ciąg powstanie, gdy już uszyję to, co zaplanowałam i zobaczę, jak mi poszło.