Zamknęłam z trzaskiem komputer. Tak, wiem – komputera stacjonarnego nie da się zamknąć z trzaskiem – chyba, że się go zamyka w szafie, ale – gdyby moja frustracja mogła się zmaterializować w postaci trzasku to oooo – co to byłby za trzask…
Skąd ta frustracja? A stąd, że znowu – mimo wielkich chęci i przypływu weny nie udało mi się nic napisać. A nie udało się, bo kiedy skończyłam pracę nad rzeczami, które musiałam zrobić na następny dzień, byłam tak śpiąca, że niebawem zasnęłabym na siedząco.
Nastroju nie polepszało mi też to, że na jednym z blogów, które obserwuję pojawił się – kolejny – wpis. I nie – nie jakieś tam dwa zdania o niczym. Profesjonalne zdjęcia, dopracowany tekst – widać, że włożono w niego dużo pracy. A więc – inni blogerzy sobie jakoś radzą, a ja co???
A ja wciąż i wciąż nie mam czasu.
Pod prysznicem mnie olśniło (nie pierwszy raz zresztą).
To nie jest tak, że ja nie mam czasu na pisanie, a inni mają. To znaczy tak jest, ale przyczyną nie jest nadmiar zajęć. Po prostu autorzy blogów, które czytam, swoim pisaniem zarabiają na życie. I dlatego mają czas na pisanie, robienie zdjęć i to wszystko, co wiąże się z tworzeniem bloga. Tak samo jak ja mam czas na rozwiązywanie równań różniczkowych, układanie zadań i wszystko to, co wiąże się z moją pracą zawodową. Mam na to czas bo – no cóż – muszę mieć. A na bloga, ani na szycie, ani na wszelkie inne zajęcia „dodatkowe” – nie muszę. Więc te czynności pierwsze wypadają z listy „do zrobienia” gdy ta robi się przydługa.
Każdy – uprzytomniłam sobie – ma swoją własną listę rzeczy ważnych i nieważnych i u każdego – to również jest istotne – ta lista wygląda inaczej.
Problem polega na tym, że te wszystkie „rzeczy nieważne” mają jednak swoją wagę. Dają radość, pozwalają odpocząć, oderwać się od „rzeczy ważnych” – dodają życiu sporo koloru i smaku. Warto więc dbać o to, by znajdować czas również i na nie. Ale jak? Jak to zrobić, kiedy tych ważnych jest bardzo dużo, kiedy wyrzuty sumienia nie pozwalają zająć się czymś, co nie jest wcale takie ważne i tak dalej?
Chciałabym tu opisać kilka moich sposobów na znajdowanie czasu na rzeczy nieważne. Sposobów, dzięki którym zachowuję chociaż trochę życiowej równowagi, powoli, bo powoli ale popycham do przodu różne sprawy i mam odskocznię od codziennej żonglerki między pracą, ogarnianiem domu i zajmowania się małym rozkoszniaczkiem.
A zatem -jakie to sposoby?
Sposób pierwszy: Pozbyć się wyrzutów sumienia.
Wahałam się, czy jechać na spotkanie Patchworku Mazowieckiego czy nie. Bo przecież tyle pracy, bo mąż wraca zmęczony, a jeszcze będzie musiał sam ogarnąć kolację i kąpiel synka, bo powinnam zająć się tym i owym, bo…
Dość – przerwałam sama sobie tę litanię. – Kobieto! Jak nie będziesz odpoczywać, to wylądujesz w szpitalu psychiatrycznym i wtedy nikt nie będzie miał z ciebie pożytku!
No właśnie. Odpoczynek jest niezbędny. Rezygnacja z niego to prosta droga do wielu problemów. I dlatego pierwszym i najważniejszym sposobem jest wbicie sobie do głowy, że czas na rzeczy nieważne musi się znaleźć. Bo chociaż w tym czasie robi się to, co nieważne, ale sam fakt, że się to robi jest już bardzo ważny.
To wprawdzie nie sprawia, że nagle, w magiczny sposób pojawia się więcej czasu, ale pomaga nie krępować się i korzystać z niego jak już się trafi.
Sposób drugi: Oczywiście – planowanie
Tak. Jestem fanką planowania. Planuję wszystko, co się da. A przynajmniej staram się. Planuję zatem – także – pisanie na blogu, szycie czy inne miłe zajęcia.
Ale mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie zaplanować sobie, kiedy będę miała „czas wolny”. Planuję więc inaczej – planuję to, co mogę zrobić, gdy trafi mi się wolna chwila. W dodatku najlepiej sprawdza się lista krótkich rzeczy, bo ta wolna chwila rzadko kiedy trwa trzy godziny.
Na szczęście większość rzeczy, które lubię robić mozna rozbić na małe czynności, zajmujące zaledwie kilka minut. Przygotowanie sobie takiej listy oszczędza bardzo dużo czasu – kiedy mam chwilę na szycie, nie muszę się zastnawiać na czym skończyłam ostatnio, co mam robić teraz i w ogóle do czego mam zmierzać – to wszystko jest już zaplanowane i zapisane. Można od razu działać.
Sposób trzeci: Są chwile, podczas których i tak nie można robić niczego ważnego…
Synek je kolację. To jeden z tych momentów w których chwilowo – jakby – nie mam co robić. Nie pójdę i nie zabiorę się za coś poważniejszego, bo muszę pilnować, czy synek nie zaczyna rzucać jedzeniem. Dlaczego by więc nie wykorzystać tych kilku minut i czegoś nie wyciąć z materiału? Albo wyprasować lub zszyć? Zwłaszcza, że moja maszyna do szycia stoi w kuchni…
Są takie chwile podczas których jestem zajęta, ale nie do końca. Pilnuję synka, gdy je, czekam aż coś się ugotuje, za kilka minut coś ma się zacząć i na to czekam – w takich chwilach nie ma sensu brać się za coś poważnego i można bez wyrzutów sumienia przeznaczyć ten czas na coś innego.
Sposób czwarty: Najważniejsze to twórczo łączyć
– To chyba wymagało dużo ćwiczeń – powiedział ktoś na widok strony z napisami wykonanymi brush penami.
Zaczęłam się zastanawiać ile czasu poświęciłam na ćwiczenia pisania. Z wstępnych rachunków wyszło mi, że bardzo niewiele. Jeśli oczywiście będziemy liczyć tylko te chwile, kiedy brałam brush pen do ręki z zamiarem ćwiczenia. Natomiast jeśli doliczymy te chwile, kiedy brush pena po prostu używam…
Tak – bo ja brush penów używam na co dzień. Piszę nimi nagłówki i dni tygodnia w kalendarzu, zapisuję sobie temat zajęć, kiedy się do nich przygotowuję – w zasadzie piszę nimi wszędzie, gdzie się da.
Czy notatki do zajęć nie wyglądają trochę śmiesznie z takimi wykaligrafowanymi nagłówkami?
Być może. Ale co z tego? Ważne jest to, że dzięki temu dość szybko nauczyłam się pisać brush penami.
Twórczo łaczyć można wiele rzeczy. Zamiast gotować ciągle to samo mogę uczyć się nowych potraw – w końcu coś na ten obiad i tak musze ugotować. Mogę ćwiczyć kaligrafię w kalendarzu i obmyślać wpis na bloga podczas drogi do pracy.
Czy można z czymś twórczo połączyć szycie?
A jak myślicie, dlaczego rodzina i znajomi często dostają ode mnie uszyte prezenty? I tak, szycie zajmuje trochę czasu. Ale chodzenie po sklepach (nawet tych internetowych) – też.
Sposób piąty: Trzeba się delektować.
To znów sposób, który nie powoduje, że znajdujemy więcej czasu, ale jedynie, że czas, który mamy jest bardziej wartościowy. Od kiedy pogodziłam się z myślą, że nie zostanę najbardziej produktywną rękodzielniczką i skupiłam się na przyjemności płynącej z szycia – nawet jeśli cały szyciowy „seans” polega tylko na tym, że doszyję lamówkę do kieszonki w torbie – jest jakoś przyjemniej.
W rzeczach nieważnych chodzi właśnie o przyjemność, która z nich płynie. Na tym, że można się skupić na szczegółach, nie martwiąc się o to, że czas goni.
Sposób szósty: Czasami trzeba rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady.
Spojrzałam na stertę papierów piętrzącą się na biurku. Następnie na leżące na podłodze zabawki. Każda z czynności, którą powinnam teraz wykonać budziła we mnie atak paniki.
– Mam dość – stwierdziłam i uciekłam do kuchni.
Dlaczego do kuchni? Jak to dlaczego – przecież tam jest moja maszyna do szycia.
Od czasu do czasu tak robię – stwierdzam, że mam dość wszystkiego i zamykam się w kuchni, robię sobie herbatę, puszczam na telefonie serial z Netflixa i szyję ignorując całkowicie listę zadań, która na mnie czeka.
I okazuje się, że zazwyczaj nie ma to większego znaczenia jeśli chodzi o zaległości w pracy, czy w domu. Tym bardziej, że jeśli mam dość wszystkiego to i tak nie byłabym w stanie pracować. Lepiej szyć niż bez sensu szukać czegoś na facebooku.
Nazwałam te wszystkie rzeczy – nieco przewrotnie – rzeczami nieważnymi. Prawda jest jednak taka, że one są szalenie ważne. Używając kulinarnego porównania – one są dla życia tym, czym sól dla potrawy.
Jak w potrawie nie ma soli, to ona nadal będzie pożywna, zaspokoi głód i tak dalej, ale – mówiąc wprost – będzie niesmaczna.
Jednak – tak jak z solą – nie można się skupiać wyłącznie na nich. Bo kiedy w potrawie jest za dużo soli – staje się niejadalna.
Zawsze trzeba mieć w życiu coś, co nie jest takie ważne, nie ma się na to za dużo czasu, ale to sprawia dużo przyjemności.
Dobry, wartościowy post. Właśnie jestem na etapie wracania do moich małych przyjemności. Odkopuję stare kelendarze i BuJo, żeby sprawdzić, jak ja znajdowałam czas na szycie, prowadzenie blogów i książki. Od dwóch lat jest bardziej pod górkę (dzieciaki w szkole muzycznej 4 dni w tygodniu), ale na pewno coś mogę wykombinować. Ba, nawet muszę, żeby w końcu wyjść z dołka.
Czy na zdjęciach to MemoBook? Bo chyba mam tego samego 🙂 Pozdrawiam i zapraszam też do mnie- uaneczki.blogspot.com i annagasiorowskafotografia.blogspot.com oraz zmaluchami.blogspot.com Bo na brak czasu najlepsze są trzy blogi naraz 😀
Bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂 Tak, to MemoBook. Zdecydowanie trzeba kombinować tak, żeby mieć czas też na małe przyjemności – boleśnie się przekonuję ostatnio, że brak odpoczynku zdecydowanie mi nie służy. Podziwiam, ze dajesz radę prowadzić aż trzy blogi – ja czasem i na mój jeden z trudem znajduję czas. Pozdrawiam 🙂