Czas płynie, a moje plany regularnego pisania odpływają razem z nim. No cóż – wygląda na to, że regularność publikowania postów i wpisów chwilowo nie będzie moją mocną stroną. Czy to źle? Z jednej strony – nie da się ukryć – chciałabym. Chciałabym więcej pisać, trochę to wszystko rozkręcić, z drugiej – jak się nie da, to się nie da. A chwilowo się nie da.
Na razie większym priorytetem jest zapewnienie sobie wystarczającej liczby godzin snu.
Zacznę od tego, że – z opóźnieniem, bo z opóźnieniem – ale chwalę się: mój patchwork z poprzedniego wpisu zajął pierwsze miejsce w konkursie. W związku z wygraną na blogu DIY 13 listopada pojawi się mój post gościnny z tutorialem na kosmetyczkę w kształcie filiżanki.
Dodatkowo – zazwyczaj w takich konkursach wygrywa się okazjonalny banerek (taki jak właśnie ten zamieszczony poniżej), ale tym razem była również nagroda w postaci bonu na zakupy w sklepie z papierami do scrapbookingu. Nagrody jeszcze nie zrealizowałam, ponieważ nie mogę się zdecydować – w sklepie Itd collection jest pełno pięknych papierów.
Drugim ważnym wydarzeniem było to, że zrobiłam porządek w swoich materiałach. Wyciągnęłam wszystkie na środek pokoju… i przeraziłam się, bo spokojnie mogłabym otworzyć sklep. Dzianin mam tyle, że mogę całą rodzinę obszyć i to chyba na kilka sezonów, a tkanin też jest sporo.
W związku z tym stwierdziłam, że przez najbliższe miesiące/lata na zakupy będę chodzić do własnej szafy.
Sporą porcję materiałów puściłam dalej w świat, ale to dopiero kropla w morzu. Dlatego też mają szansę pojawiać tu się posty o kolejnym wyszywaniu zapasów z szafy. Nie tracę nadziei, że kiedyś mi się uda nad tym zapanować. I to zanim materiały całkowicie opanują nasze mieszkanie.
Na pierwszy szyciowy ogień poszła mała torba podróżna. Ta, której do tej pory używaliśmy (jakiś gratis ze sklepu) zakończyła swoją działalność, bo się podarła. Moja – mam nadzieję – będzie trwalsza.
Szyję według filmu <link>, ale oczywiście trochę zmieniam – wszystkie kieszenie zewnętrzne będą miały jakieś zamknięcie, wierzch torby robię z dwóch materiałów, a nie jednego i – ponieważ to torba do naszego użytku – nie przejmuję się zbytnio jak coś nie wyjdzie idealnie
Drugim projektem, który biorę na warsztat są gumki do włosów – scrunchies. Mam całą masę takich malutkich kawałków cienkich i lejących się materiałów. Powstaną z nich ozdoby do włosów, które pójdą na jakąś akcję charytatywną.
Poza tym dłubię dalej moją kolorową chustę – może będzie na jesienne chłody – na razie jest dość ciepło, więc i tak nie mogłabym jej nosić, ale idzie powoli bo dziergam ją ostatnio wyłącznie na zajęciach córki. To bardzo dobry projekt na tego typu czas, bo jest prosty, nie wymaga zabierania wielu rzeczy i przyjemnie się go dzierga. Co prawda ostatnio spadło mi kilka oczek z drutów i połowę zajęć spędziłam na naprawianiu tego, ale – na szczęście udało się wszystko naprawić.
Zaczęłam też pracę na następny konkurs, ale tu nie wiem, czy zdążę, bo zasadniczą częścią tej pracy musi być haft – i to wcale nie bardzo prosty, a to zawsze zajmuje mi sporo czasu. Niemniej jednak – nawet jeśli nie zdążę i nie wezmę udziału – coś ładnego powstanie.
Są ludzie, którzy potrafią wyszukiwać jakieś niesamowite ubrania w ciuchlandach – a to kaszmirowe swetry, a to lniane sukienki, a to coś dobrej firmy. Ja nigdy nie byłam w tym specjalnie dobra. Co prawda udało mi się ostatnio upolować bardzo tanio outdoorowe spodnie – ale to raczej wyjątek niż reguła. Natomiast bardzo dobrze idzie mi wyszukiwanie w ciuchlandach… surowców.
Nawet – powiedziałabym – aż za dobrze.
Ze względu na spore zapasy, ostatnio staram się za bardzo nie szukać, ale kiedy wpadły mi w ręce dziergane na drutach prostokąty – stwierdziłam, że trzeba je kupić.
Nie wiem, kto i po co dziergał prostokąty wielkości mniej więcej kartki A5. Nie wiem, kto uznał, że to może być chodliwy towar w ciuchlandzie. Obserwując innych klientów, jestem raczej wyjątkiem jeśli chodzi o takie „perełki”. W każdym razie zostałam właścicielką kilkunastu włóczkowych prostokątów. Kilka już sprułam i prawie skończyłam ciepły szalik dla syna. Sam sobie wybrał kolory i muszę z dumą powiedzieć, że zrobił to naprawdę dobrze – całość jest utrzymana w niebiesko – szarej tonacji, ale dobrał jeszcze żółtą włóczkę dla kontrastu. To znaczy raczej nie myślał o kontraście – po prostu mu się podobała, bo to taki bardziej złoty odcień, niemniej jednak – ma chłopak wyczucie.
Młodszemu dziecku z kolei uszyłam czapkę. Jesienną – ale nie wykluczam, że powstanie i wersja zimowa. Jesienna wersja powstała z dresówki i jerseju, zakrywa uszy i jest wiązana. Wiązanie to konieczność, bo inaczej czapka jest na głowie przez jakieś dwie sekundy. Z wiązaniem też mała potrafi sobie poradzić, ale zajmuje jej to więcej czasu. Miałam do kompletu uszyć też komin, ale okazało się, że ten po starszym bracie też jest dobry.
Czy mam jakieś plany twórcze na listopad? Całe mnóstwo. Zacznę od tego, by skończyć te projekty, które tu opisałam jako rozpoczęte. A potem się zobaczy – czy i na co wystarczy czasu. Doświadczenie uczy, że zazwyczaj czasu jest mniej niż myślałam.