Kiedy wymyślałam nazwę „szycie w międzyczasie” miałam na myśli głównie to, że szyję pomiędzy różnymi sprawami – pracą, różnymi obowiązkami i tak dalej. Nie mam pracowni krawieckiej, maszyny do szycia stoją na stole w kuchni (kupno dużego stołu to był dobry pomysł) i nikt nie może ode mnie oczekiwać co tydzień nowej uszytej rzeczy. Po prostu nie poświęcam temu tyle czasu, choć bardzo to lubię.
Ale kiedy urodził się synek szycie w międzyczasie nabrało nowego znaczenia.
Międzyczas oznacza teraz czas pomiędzy karmieniem, lulaniem, szukaniem smoczka tudzież wymyślaniem jak ułożyć kocyk żeby tym razem smoczek nie wypadł od razu. Dokładniej – międzyczas oznacza od pięciu do piętnastu minut pomiędzy tymi czynnościami.
Ale – wbrew ponurym przepowiedniom tych, którzy zapowiadali, że jak się
urodzi nam dziecko, to dopiero zobaczymy – w tym międzyczasie udaje się
coś zrobić.
Dla tych, co nie mają dzieci – organizer zostanie zawieszony na łóżeczku, a w kieszonkach będą przechowywane rzeczy, które powinny być zawsze pod ręką (na przykład zapasowy smoczek).