Przewertowawszy posiadane czasopisma z wykrojami, wybrałam prosty – jak mi sie wydawało – model bluzki. Bluzka miała powstać z niebieskiego jerseyu.
Zaczęłam od dokonania pomiarów. Następnie zadumałam się nad tabelą z rozmiarami i stwierdziłam, że jak zwykle – jeśli pasuje obwód biustu, to już talia i biodra nie pasują, a jak dopasuję do bioder, to reszta wymiarów się nie zgadza.
W końcu doszłam do wniosku, że w bluzce najważniejszy jest obwód biustu – jak będą luzy w talii, to nie będzie problemu, a jak nie zmieszczą się biodra, to najwyżej bluzka skończy się nieco wyżej.
Wybrałam więc odpowiedni rozmiar, przygotowałam papier do kopiowania wykroju, rozłożyłam arkusz z wykrojami i zamarłam.
Takiej plątaniny kresek nie widziałam jeszcze nigdy.
Z trudem udało mi się znaleźć linię odpowiadającą wykrojowi wybranej bluzki. Gdy arkusz wykrojów przykryłam papierem – wszystko zagmatwało sie jeszcze bardziej. W końcu z wielkim wysiłkiem przekopiowałam kontury odpowiednich elementów, ale dodatkowych oznaczeń, nie udało mi się znaleźć.
Na materiale odrysowałam co trzeba, spędziłam jakiś kwadrans szukając informacji, czy są zaznaczone zapasy na szwy, czy nie. Okazało się, że są i wynoszą półtora centymetra. Wydawało mi się to trochę dużo, ale ponieważ głównie szyję patchworki, więc mam trochę inne przyzwyczajenie. W patchworku standardowy zapas to ok 6 mm (0,25 cala), ja szaleję i robię często centymetrowe.
Wycięłam więc wszystkie elementy i zaczęłam szycie. Zgodnie ze szczegółową instrukcją w gazetce. Początkowo szło nawet nieźle. Gdy zszyłam boki bluzki i zostały już tylko rękawy i wykończenia, całość wyglądała zupełnie przyzwoicie. Trochę odstawała na plecach lamówka dekoltu, ale pomyślałam, że pewnie zrobiłam za długą.
Potem wszyłam rękaw. I przymierzyłam. I stwierdziłam, że jednak coś poszło bardzo nie tak.
Rękaw odstawał. I w ogóle całość zrobiła się jakaś taka luźna. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, spojrzałam na męża i jego minę i wszystko było jasne. Tego nosić nie będę.
Owszem, była jeszcze możliwość sprucia i szycia jeszcze raz, ale stwierdziłam, że nie mam najmniejszej ochoty na prucie szwów z overlocka i na próby naprawy sytuacji. Tym bardziej, że nawet nie wiedziałąm w którym miejscu powinnam wprowadzić poprawki.
– Wyrzuć to i się nie przejmuj – poradził mąż. – Początki zawsze są trudne.
– Zacznij od czegoś prostszego – poradziła mama, do której zadzwoniłam aby się pożalić. – Na przykład od spódnicy.
Gdy ochłonęłam przyszedł czas na wnioski.
Owszem – istnieje szansa, że coś krzywo wycięłam, nie trzymałam się zapasów na szwy, że zszyłam nie do końca tak jak trzeba i tak dalej.
Istnieje też szansa, że jestem niewymiarowa (zważywszy na to, że nigdy nie pasuję do tabelek z wymiarami, szansa jest nawet spora).
Ale jedno jest pewne – jeśli nie będę wiedziała jak powinien wyglądać wykrój i które wymiary na wykroju powinny mieć coś wspólnego z moimi własnymi wymiarami – nigdy nie będę wiedziała co należy poprawić.
W związku z tym wyrzuciłam nieudane próby szycia, a półki wyciągnęłam zestaw książek „Kulisy kroju i szycia.” Czasami nie ma drogi na skróty.