– Nie mam się w co ubrać – stwierdziłam z przerażeniem stojąc przed szafą z ubraniami.
Przerażenie było absolutnie uzasadnione, bo akurat następnego dnia powinnam się ubrać w coś nieco bardziej eleganckiego niż legginsy i tunika.
I nie – to wcale nie był klasyczny przypadek kobiety stojącej przed pełną szafą i narzekającą, że nic jej nie pasuje. Po ostatnich porządkach, podczas których pozbyłam się wszystkich ubrań, które były za małe/za duże/innego kształtu niż ja/ miały już za sobą okres świetności lub w których po prostu nie wyglądałam dobrze, szafa naprawdę świeciła pustkami.
– A nie możesz sobie kupić jakiś ładnych ubrań? – zapytał mąż.
W odpowiedzi tylko westchnęłam.
Rzecz w tym, że nie mogę. Ile razy idę do sklepu, tyle razy wychodzę z ogromną frustracją. Wszystko, co oglądam jest przeważnie brzydkie, zrobione z fatalnych materiałów, zupełnie nie pasuje na mnie i w dodatku ma cenę, która – w porównaniu z oferowaną rzeczą – wydaje się być cokolwiek przesadzona.
I wcale nie mam jakichś kosmicznych wymagań. Wcale nie muszę nosić ubrań z luksusowej wełny, ale chciałabym żeby były miłe w dotyku. Wcale nie muszę kupować ubrań o wyjątkowym kroju – chciałabym po prostu mieścić się w nich w biodrach i nie mieć ogromnego luzu w talii, chciałabym móc podnieść ręce do góry bez obaw, ze bluzka czy sukienka podniesie sie zbyt wysoko, chciałabym spodnie o dopowiedniej długości nogawek (i nie – długość nóg nie jest proporcjonalna do obwodu w talii).
No i – wiem, fanaberia – chciałabym w nich po prostu ładnie wyglądać.
Okazuje się jednak, że nawet kupienie dobrej jakości czarnych legginsów (to znaczy takich, w których nie zrobią się dziury po miesiącu domowego użytkowania) jest wyzwaniem.
Kiedy ostatnio wychodziłam zniesmaczona ze sklepu przyszło mi do głowy, że jedynym rozwiązaniem jest pójście na kurs kroju i szycia. Zdecydowanie łatwiej bowiem idzie mi kupowanie ładnych materiałów. Nawet powiedziałabym, że trochę hmmm… za łatwo.
Postanowiłam więc rozpocząć projekt o przewrotnej nazwie „Nie mam się w co ubrać”, który polegać będzie właśnie na rozwiązywaniu tego problemu metodą „Nie ma w sklepie? Sama se uszyję.”
A właściwie – nauczę się, jak sobie sama uszyć.
W pogotowiu mam wiec książki o sztuce kroju i szycia, papier i inne akcesoria, a także…
Chyba nie muszę dodawać, że mam materiały?