Jesienne spacery nastrajają mnie nostalgicznie. Wspominam, jak zupełnie inaczej było rok temu – był mały krzykacz, który głośno protestował, przeciwko wkładaniu go do wózka i dopóki w nim nie zasnął jechaliśmy na sygnale. Były współczujące spojrzenia sąsiadów i te zupełnie bezsensowne pytania – dlaczego on tak płacze? Płacze, bo jedziemy na spacer, to chyba wystarczający powód?
Teraz też są krzyki, a raczej okrzyki – ponaglające. Bo jak to – wsadziłam do wózka, minęły już trzy sekundy, a my wciąż nie jedziemy? Przecież on już jest gotowy na nowe przygody…
I tak pośród tych wspomnień nadszedł czas na kolejny wpis „o szyciu i życiu”
A zatem…
Co szyję?
Miałam taki sprytny plan, żeby raz na zawsze uporać się ze stertą rozgrzebanych projektów i nie zaczynać niczego nowego, dopóki nie skończę dwóch rozpoczętych rzeczy. Realizacja planu zaczęła się dobrze – skończyłam czwartą część patchworku QAL – So dearly, prawie skończyłam zielony patchwork (zostało mi ręczne doszycie lamówki i obcięcie nitek, byłam prawie gotowa na jakiś nowy projekt. I w tym momencie sprawy wymknęły się spod kontroli – zaczęłam bowiem ten nowy projekt, a oprócz tego uszyłam jedną bluzkę (która docelowo będzie stanowić część piżamy), zaczęłam drugą, uszyłam dziecku komin i trzy śliniaki.
Tak więc podsumowując – jedna rzecz skończona, jedna prawie skończona, dwie nowe zaczęte i w międzyczasie uszytych pięć rzeczy licząc każdy śliniak osobno.
Trudno mi ocenić, czy realizacja planu się powiodła, ale z całą pewnością coś się działo przez ostatni miesiąc.
Co gotuję?
Nadal to, co zaplanowałam. Ale to wcale nie wygląda tak, że na lodówce wisi tygodniowe menu a obok lista zakupów. Na razie skupiam się na tym, by mniej więcej wiedzieć, co będę gotować w danym tygodniu i jakie w związku z tym trzeba kupić składniki. Dodatkowo staram się gotować nowe potrawy -wypróbowuję nowe przepisy z książek kucharskich.
Intensywnie szukam też pomysłów na potrawy dla małych i dużych – to znaczy takich, które będziemy mogli zjeść i my i nasz synek, który ma już całe pięć zębów, korzysta z nich ile wlezie i zaczyna odmawiać jedzenia kaszy, a domagać się pomidorów czy kanapek z szynką.
To oczywiście czyni sprawę gotowania nieco bardziej skomplikowaną (dużo łatwiej jest przyrządzić kaszkę błyskawiczną), ale ponieważ jednocześnie idzie w parze z coraz większą samodzielnością podczas jedzenia, więc jakoś się to wyrównuje. Jak daję synkowi banana, to on go sobie sam je, a ja mogę w tym czasie na przykład coś gotować.
Czym żyję?
W zasadzie… pracą. Zaczął się październik, żegnajcie miłe wakacje, wracam do pracy. Ostatnie dni spędziłam na ustalaniu wszystkich istotnych szczegółów, planowaniu tego, co muszę zrobić i kiedy. Na razie czuję się trochę przytłoczona, bo pewne rzeczy okazały się bardziej pracochłonne niż myślałam. Wpis na blogu powstaje więc od tygodnia, bo ciągle nie mam czasu albo siły, żeby nad nim posiedzieć (a najczęściej brakuje mi obu tych rzeczy), na Instagramie cisza, tylko kupowanie materiałów idzie mi tak, jak zwykle (co mam zrobić, jeśli mój ulubiony sklep złośliwie robi promocję, za promocją???).
Tak więc jestem mocno zapracowana, ale też mam z tego wszystkiego sporo satysfakcji. I – nie da się ukryć – dobrze jest od czasu do czasu oderwać się od kaszek i pieluszek i zająć równaniami różniczkowymi. Później ma się więcej cierpliwości do tej całej reszty.