Jednym z moich wrześniowych postanowień noworocznych (tak, to nie pomyłka, ja postanowienia noworoczne – albo przynajmniej coś, co można by nimi nazwać – robię we wrześniu) było to, żeby co jakiś czas wziąć udział w jakimś kreatywnym konkursie.
I nie, nie chodzi o nagrody (choć oczywiście miło by było coś wygrać – to jasne), chodzi o to, żeby się zmobilizować do zrobienia jakiejś bardziej wymagającej pracy i – co również ważne – skończenia jej. Bo pomysłów na różne kreatywne prace mam masę, ale część z nich utknęła jakimś etapie. Czasem jest to etap zakupu materiałów.
Tak właśnie było z patchworkiem w klimacie jesiennym. Pomysł, żeby coś takiego uszyć przyszedł mi do głowy już rok temu. Zakupiłam nawet materiały – tak piękne, że kiedy je zobaczyłam, przestraszyłam się, że nie uda mi się wymyślić odpowiedniego projektu, który podkreśli – a przynajmniej – nie zagłuszy ich urody. I w ten sposób minął rok, a szmatki nadal leżały na półce.
Rok później stwierdziłam, że jednak trzeba coś uszyć i najlepiej zabrać się za to już we wrześniu – kiedy jest taki jeszcze wczesnojesienny klimat i tak dalej. Z pomocą przyszedł mi konkurs organizowany na blogu DIY czyli Zrób TO Sam.
W wyzwaniu podany był moodboard i trzeba było stworzyć coś, co by do tego pasowało. To „coś” mogło być wykonane dowolną techniką, więc gdy stwierdziłam, że mój zestaw jesiennych materiałów pasuje idealnie – od razu wiedziałam, że w moim przypadku konkursową pracą będzie jesienny patchwork.
Pomysł
Od czego zaczynam poszukiwania pomysłów? Oczywiście od odwiedzenia mojego ulubionego źródła inspiracji – czyli pinteresta. Tam w zasadzie można znaleźć wszystko. A ja szukałam pomysłu na patchworkowy blok. Celowo nie piszę „pomysłu na patchwork” tylko na „blok patchworkowy” – bo ten sam blok, wykonany z innych materiałów, z inaczej rozłożonymi akcentami kolorystycznym będzie zupełnie innym projektem.
Zależało mi na tym, by to, co uszyję miało dość duże elementy – to pozwoli na podkreślenie pięknych wzorów, będzie ciekawe, ale jednocześnie będzie wystarczająco „tradycyjne”. Bo najbardziej lubię tradycyjne bloki patchworkowe – choć, nie da się ukryć wymagają one bardzo dużej precyzji w szyciu. A to jeszcze nie zawsze mi wychodzi – choć jest duży postęp.
Wzór, który mi się spodobał znalazłam na tutaj. Oprócz pomysłu, jest tam również tutorial, jak taki patchwork uszyć. Świetnie – pomyślałam sobie – oszczędzę masę czasu, nie musząc wykonywać rozmaitych obliczeń. Nie do końca tak było, ale na szczęście problem nie był poważny.
Tak więc mając wzór bloku, zajęłam się dopasowywaniem poszczególnych materiałów do odpowiednich elementów i zapisywaniem ile i czego muszę wyciąć.
Szycie – część pierwsza
To, co chciałam uszyć, to ściśle rzecz biorąc nie był sam patchwork, lecz quilt. Quilt składa się bowiem z trzech warstw – patchworkowego topu, wypełnienia i spodu. Wszystkie te trzy warstwy są następnie razem przeszywane (i ten proces nazywamy pikowaniem).
W pierwszej kolejności zatem zabrałam się za szycie topu. Do tego potrzebna jest precyzja i trochę geometrii – wyciągnęłam więc matę do cięcia, linijkę, nóż krążkowy, małe żelazko i prowizoryczną deskę do prasowania zrobioną z drewnianej deski do krojenia i ręcznika (bardzo dobrze się sprawdza) oraz papier i coś do pisania – na wszelki wypadek.
Żeby patchwork uszyty był równo, trzeba równo wyciąć poszczególne kawałki, precyzyjnie je zszyć i porządnie rozprasowywać szwy na poszczególnych etapach. A – i nie zapominajmy o jeszcze jednym – kawałki muszą mieć właściwe rozmiary…
W pewnym momencie, podczas szycia jednego z elementów, powycinawszy całą masę pomarańczowych trójkątów zorientowałam się, że coś jest nie tak. Trójkąty nie pasowały do tego, do czego miały pasować. Sprawdziłam jeszcze raz opis na stronie, ale wyglądało na to, że postąpiłam zgodnie z instrukcją. Zaczęłam się zastanawiać, że może czegoś tu nie rozumiem, że może to trzeba jakoś sprytnie zszyć, ale gdy zabrałam się za obliczenia, to czarno na białym wyszło mi, że to żadną miarą pasować nie może.
To była zła wiadomość, oznaczała bowiem, że całą masę trójkątów należy wyciąć jeszcze raz (dobrze, że miałam wystarczająco dużo materiałów). Bliższe oględziny pokazały jednak, że jeśli zamiast dużych trójkątów użyję małych i na odwrót, to wystarczy tylko dociąć trochę tych dużych i już będzie OK. W tym prawdopodobnie tkwiła pomyłka autorki wzoru – pomyliły jej się duże trójkąty z małymi. Na wszelki wypadek od tej pory przeliczałam sobie wymiary poszczególnych elementów po zszyciu, żeby sprawdzać, czy na pewno wszystko będzie pasować.
Szycie – część druga
Kiedy top był gotowy, należało złożyć wszystkie warstwy razem i całość przepikować. Ten etap zawsze budzi moje obawy i odczuwam pokusę, by przeszyć po prostu patchwork po liniach prostych i nie zawracać sobie głowy pikowaniem z wolnej ręki.
Pikowanie z wolnej ręki w teorii jest całkiem proste – ot wyłącza się transport w maszynie, zakłada specjalną stopkę i manewrując patchworkiem – tworzy wymyślne wzory.
W praktyce oczywiście nie jest aż tak prosto – manewrowanie wielką płachtą wymaga nieco wysiłku, tworzenie pięknych wzorów – dużej wprawy, a dodatkowo moja maszyna przy tego typu szyciu jest niesłychanie czuła na najmniejsze drgnięcia i rwie nici albo przepuszcza ściegi.
Ponieważ czas naglił, postanowiłam po pierwsze zamiast trójwarstwowej „kanapki” zrobić dwuwarstwową – w ramach wypełnienia użyć polaru, który spokojnie może stanowić spodnią warstwę (dwie warstwy ogarnia się łatwiej niż trzy), a po drugie – przepikować patchwork jakimś nieskomplikowanym wzorem – ale jednak z wolnej ręki.
Przygotowałam więc cały sprzęt – stopkę do pikowania, rękawiczki antypoślizgowe (ułatwiają przesuwanie materiału), okulary ochronne (jedyne sytuacje, kiedy złamała mi się igła podczas szycia to właśnie pikowanie z wolnej ręki), nawinęłam nici w odpowiednich kolorach na szpulki i zapisałam sobie, żeby kupić sobie specjalne agrafki do patchworku, bo każdy manewr patchworkiem spiętym szpilkami kończył się tym, że jakaś szpilka boleśnie mnie kuła.
Następnie nastawiłam się psychicznie – pikowanie na mojej maszynie musi być wykonywane w tempie ślimaka, który postanowił zwolnić i wzięłam się do pracy.
Ku mojemu zaskoczeniu – po kilku początkowych problemach – dalej poszło nadspodziewanie gładko i z pikowaniem uporałam się w trzy wieczory.
Pozostało jeszcze wykończenie (tu też postanowiłam sobie ułatwić życie i po prostu podwinęłam materiał pod spód nie bawiąc się w żadne dodatkowe lamówki), obcięcie zbędnych nitek i… koniec.
Rozłożyłam uszyty patchwork na dywanie i przyjrzałam mu się uważnie. Jesień może nadchodzić – stwierdziłam.
WOW!! Ależ piękna ta patchworkowa narzuta! Wpasowałaś się idealnie do naszej zabawy, bardzo dziękuje za udział w naszym wyzwaniu. Z takim ocieplanym pledem jesień nie straszna 😉
Pozdrawiam serdecznie, DT DIY Majalena
Dziękuję 🙂 Moodboard był jak na zamówienie do mojego zestawu materiałów. 🙂
Zacznę od tego, że dawno nie czytałam tak konkretnego opisu z szycia jakiegoś projektu. Szczególnie zainspirował mnie polar jako „baza” pod patchwork (ależ to ułatwienie!) i zaintrygowały mnie te rękawiczki antypoślizgowe – nie miałam pojęcia, że można takich gadżetów używać podczas szycia – i się człowiek uczy całe życie. 😄
Na koniec muszę powiedzieć, że gotowy patchwork wygląda niesamowicie! 🤩 Motywy na tkaninach i kolory dobrałaś fantastycznie.
I bardzo dziękuję za udział w jesiennym wyzwaniu na blogu DIY. Pozdrawiam gorąco! DT DIY Adrianna – Adzik tworzy
PS Skąd ja znam te sytuacje, gdy obkupuję się w sklepach w różne tkaniny, włóczki czy przydasie do biżuterii, a później nie mam czasu/energii, żeby coś z nich zrobić i wszystko leży i czeka na wykorzystanie, ajajaj! 😅
Bardzo dziękuję 🙂 Jesienne wyzwanie zmotywowało mnie do uszycia – wreszcie – czegoś z tych jesiennych szmatek. Rękawiczki antypoślizgowe bardzo ułatwiają przesuwanie patchworku pod stopką maszyny – pikowanie z wolnej ręki odbywa się przy wyłączonym transporcie, a patchwork potrafi być gruby i ledwo mieścić się pod maszyną, więc trzeba się jakoś wspomagać. Można kupić takie specjalne rękawiczki do pikowania (ale widziałam je tylko w zagranicznych sklepach), ale takie zwykłe ogrodnicze, czy do jogi – bez całych palców też się nadają.
Mawia się, że szycie/tworzenie biżuterii i tak dalej, a kupowanie materiałów czy innych przydasi to są dwa oddzielne rodzaje hobby 😉
Piękna praca wymagająca czasu i cierpliwości. Idealnie pasuje do jesiennego wyzwania. Dziękuję za udział w wyzwaniu i pozdrawiam.
Rękodzieło Margo – DT DIY