Nigdy nie byłam entuzjastką pokazów mody. W ogóle niespecjalnie byłam na czasie jeśli chodzi o najnowsze trendy. Stroje z pokazów uważałam za zbyt udziwnione, by nadawały się do czegokolwiek – nawet do oglądania. Kiedy jednak odkryłam na Netflixie program „Next in fashion” nieco zmieniłam zdanie…
Na czym polega ten program?
Osiemnastu projektantów, bierze udział w konkursie. W każdym odcinku mają zaprojektować i uszyć jeden lub więcej strojów na zadany temat. Początkowo pracują w parach, potem – gdy liczba uczestników maleje – pojedynczo. Po każdej konkurencji najsłabszy dwuosobowy zespół lub projektant odpada. Programów o podobnej formule, tylko dotyczących innych dziedzin było już sporo. Ten zaciekawił mnie, bo dotyczył szycia.
Pierwszy odcinek obejrzałam jeszcze z umiarkowanym zainteresowaniem – mylili mi się uczestnicy i ich stroje. Samego szycia nie było znowu tak wiele. Ale z odcinka na odcinek emocje rosły. Mniej więcej od połowy serii wiedziałam już komu kibicuję, ciągle musiałam sobie powtarzać, że specjalnie tak to kręcą i montują, żeby sprawiać wrażenie, że do końca nie wiadomo, czy wszyscy zdążą na czas i byłam w stanie przewidzieć, które stroje zostaną ocenione jako rewelacyjne, a które nie wzbudzą entuzjazmu. Co więcej – ku mojemu zaskoczeniu niektóre stroje naprawdę mi się podobały.
Chciałam więc opowiedzieć o pięciu wnioskach, do jakich doszłam po obejrzeniu tego programu.
1. Projektowaniem, szyciem czy nawet samym wyborem ubrań warto się kreatywnie bawić.
Spojrzałam w lustro przed wyjściem do pracy. Granatowy sweter, granatowe dżinsy… Niby ok, ale jakoś tak… nudno? Zaledwie wczoraj obejrzałam finałowy odcinek i byłam pod dużym wrażeniem kolekcji przygotowanych przez finalistów programu.
Dlaczego właściwie ubieram się tak mało kreatywnie? – zaczęłam się zastanawiać. Projektowanie patchworków uwielbiam, dobieranie kolorów i wzorów sprawia mi przyjemność, dlaczego nie szukam tej przyjemności także w ubieraniu się???
Odpowiedź z jednej strony jest prosta – bo ciężko mi w ogóle kupić jakiekolwiek ubrania, a co dopiero mówić o kreatywnym dobieraniu ich. Z drugiej strony – po coś w końcu uczę się szyć ubrania.
Doszłam więc do wniosku, że do szycia ubrań trzeba podchodzić tak, jak do szycia patchworków – zacząć od projektu, a potem zastanowić się z czego i jak uszyć, nie przejmując się, tym, czy to nie będzie zbyt szalony pomysł.
2. Stroje z wybiegów są „nienoszalne” ale warto od czasu do czasu je oglądać, w poszukiwaniu inspiracji.
Inspiracji należy szukać wszędzie. Także na wybiegach – one w końcu mają być właśnie inspiracją, pokazywać co będzie w danym sezonie modne i tak dalej.
Ubrania z wybiegów można potraktować jak pewien pomysł, z którego zaczerpnie się jakiś detal, wzór, czy połączenie. Coś, co będzie inspiracją – nawet jeśli ostateczny strój będzie na pierwszy rzut oka miał niewiele wspólnego z oryginałem (i w sumie dobrze – te oryginalne stroje naprawdę nie nadają się do noszenia).
Pomysł, by inspiracje na stroje i w ogóle na szyte przeze mnie przedmioty czerpać z wybiegów jest dla mnie dość rewolucyjny (choć ogólnie nie jest to nic odkrywczego – tak w końcu działa cały świat mody), ale jak się nad nim bliżej zastanowić – ma sens. W ten sposób będę tworzyć coś, co jest na czasie – czyli zdecydowanie większej liczbie ludzi może się spodobać. Co może mieć niebagatelne znaczenie, gdybym chciała coś uszytego przez siebie sprzedać.
3. Konstrukcja jest arcyważna
Konstrukcja – czyli sztuka tworzenia szablonów ubrań to coś, bez czego trudno mi sobie wyobrazić szycie. Owszem – można próbować odrysować gotowe ubranie, ale przeważnie efekty są… hmmm… kiepskie… Można korzystać z gotowych wykrojów, ale gdy tylko jest się choć trochę odbiegającym od normy – ma się problem. Zawsze, kiedy próbuję dopasować swoje wymiary do rozmiarów w tabelce, okazuje się, że nie pasuję do żadnego. Jeśli się nie zna zasad konstruowania szablonów – nawet nie wiadomo jak sobie z tym poradzić.
W programie jedna para projektantów miała duże doświadczenie w konstrukcji ubioru i to było widać. Ich garnitur był idealnie dopasowany, a spodnie od niego wyglądały tak, że sama bym je założyła, mimo że nie lubię garniturów. Gdy się tworzy luźne stroje – można trochę iść na żywioł, gdy się chce stworzyć coś dopasowanego – trzeba rozumieć dlaczego poszczególne elementy mają mieć taki, a nie inny kształt.
4. Patchwork ma przyszłość.
W półfinale jeden z projektantów uszył patchworkową sukienkę z dżinsu. Jurorzy zachwycali się pomysłem, podkreślali jakie to trudne, bo nie szyje się po prostych liniach, tylko swobodnie, a gość specjalny powiedział, że nigdy w życiu czegoś takiego jeszcze nie widział.
W tym momencie wybuchnęłam śmiechem. Zapraszamy na grupę „Patchwork po polsku” – pomyślałam. Tam są takie cuda, że głowa mała.
Patchworkowe ubrania mogą wyglądać świetnie. Ostatnio Ania Sławińska uszyła wnukowi czarno białą bomberkę z kawałków jerseyu, która mnie zachwyciła. Szycie – jak pisze Ania na swoim blogu – łatwe nie było, ale efekt jest piękny.
Grażyna Milczarczyk na jednym z ostatnich spotkań patchworku Mazowieckiego była w przepięknej spódnicy z batików. Choć połączenie takiej ilości kolorów i wzorów mogło wywołać wrażenie pewnej „pstrokatości” – w połączeniu z czarną bluzką spódnica wyglądała ciekawie i oryginalnie.
Szycie z wolnej ręki też pozwala na uzyskanie ciekawych efektów. Kiedyś szyłam małą torebko – kosmetyczkę i wpadłam na pomysł, żeby ją przepikować z wolnej ręki wzdłuż konturów wzoru na materiale. Od razu nabrała wyrazu a wzór stał się trójwymiarowy.
Patchwork i techniki szycia go kryją w sobie naprawdę wiele możliwości.
5. Nie należy się bać nietypowych połączeń.
Sukienka z koronki w połączeniu z ciepłym płaszczem? Na pierwszy rzut oka połączenie co najmniej dziwne, ale mogłoby rozwiązać jeden z zasadniczych problemów z jakimi zmagam się w zimie – na dworze zimno, a pracy grzeją jak szaleni. W dodatku, gdy zobaczyłam taki projekt w programie – uznałam, że to naprawdę ciekawie wygląda.
Może niekoniecznie do pracy chciałabym zakładać coś z koronki, ale jakaś adaptacja tego pomysłu mogłaby się sprawdzić. Trzeba być po prostu otwartym na nowe pomysły.
„Next in fashion” oprócz zapewnienia mi rozrywki na kilka wieczorów kazał mi nieco inaczej spojrzeć na kwestię wyboru ubrań. Zamiast błądzić po omacku, trzeba po prostu zaprojektować to, co chciałoby się nosić. Nie chodzi wcale o to, by wymyślać jakieś niespotykane fasony, ale o to, by raz na jakiś czas siąść i sprawę przemyśleć. Potem będzie wiadomo już co szyć, czego szukać w sklepie i co ze sobą łączyć.