Ostatnie tygodnie nie były łatwe – duża ilość pracy, zmęczenie i parę innych spraw spowodowały, że ostatnie, co było mi w głowie to jakieś twórcze działania. Owszem – zapisałam się na warsztaty tworzenia scrapbookingowych albumów i nawet zdołałam zrobić pierwsze dwie strony, owszem – wolny czas spędzałam z szydełkiem i chustą, która czeka na wykończenie, ale maszyna do szycia od pewnego czasu jedynie się kurzyła, a ja nawet niespecjalnie miałam ochotę na jakieś szycie.
Pewnego dnia przeglądając internet natrafiłam na Szufladę – bloga, na którym organizowane są konkursy rękodzielnicze. Właśnie został ogłoszony jeden z nich – pod tytułem „Ale jaja”, a jego tematyka dotyczyła zasadniczo pisanek wielkanocnych. A może by tak..? – pomyślałam sobie.
Do konkursów wszelkiej maści mam stosunek dość sceptyczny. Nie mam w sobie absolutnie żadnego ducha rywalizacji, konkurencja wcale nie motywuje mnie do działania, a oczekiwanie na wynik bywa źródłem niepotrzebnego stresu.
No dobrze – pomyślałam sobie – a gdyby tak potraktować ten konkurs jako pretekst do zrobienia czegoś kreatywnego, a w samym konkursie wziąć udział niejako mimochodem? Zwłaszcza, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu poczułam jakiś cień weny twórczej…
Zaczęłam się zastanawiać co takiego mogłabym zrobić.
Warunki brzegowe były dość oczywiste:
– Praca miała mieć coś wspólnego z pisankami lub być humorystyczna. Ten drugi sposób interpretacji tematu odrzuciłam od razu. Nie umiem wymyślać żartów na zawołanie.
– Powinna być prosta i szybka – na zrobienie jej miałam zaledwie dwadzieścia kilka dni, co przy moim tempie działania i możliwościach czasowych jest bardzo niewielkim zapasem czasu.
– Powinna być praktyczna – nie lubię robić rzeczy, które nie mają żadnego zastosowania i nie wiadomo, co potem z nimi zrobić. Wszelkie dekoracje ścienne na przykład od razu odpadają – nie mamy w domu ścian, na których można by je wieszać.
W ten sposób doszłam do wniosku, że najlepiej będzie połączyć haft czarny z patchworkiem i zrobić coś na kształt serwety na stolik kawowy. Jedną taką „patchworkową serwetę” mamy i oprócz walorów dekoracyjnych pełni również rolę parkingu dla samochodów syna (od czasu do czasu ląduje też na niej samolot). Czas zatem na wersję wielkanocną.
I tak właśnie powstał patchwork, który natychmiast po zszyciu zaczął mi się kojarzyć z pisankami leżącymi na ukwieconej łące. Niewielkie rozmiary (bok ma około trzydziestu centymetrów) oszczędziły mi frustracji podczas pikowania (pikowanie w pośpiechu wymaga żelaznych nerwów), a hafty powstawały przy akompaniamencie audiobooka „8000 zimą” (którą to książkę swoją drogą polecam, bo ciekawa).
Podczas pikowania pokusiłam się o wypróbowanie wzorów z książki „Shape by shape” Angeli Walters i jestem zachwycona tym, jak te wzory są tam pokazane – instrukcja jest rzeczywiście krok po kroku i sprawia wrażenie, że pikowanie nie będzie wcale takie trudne jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
A samą pracę zgłaszam na konkurs na blogu Szuflada:
Przy okazji odkryłam zaletę konkursów – bardzo motywują mnie do tego, żeby daną pracę SKOŃCZYĆ – z czym zazwyczaj mam pewne problemy. Patchwork bożonarodzeniowy ma status UFO już od trzech lat, a ten jest już gotowy, z doszytą lamówką i obciętymi nitkami.
super, witam w Wyzwaniu Szuflady
Wspaniała praca! Dziękuję za udział w wyzwaniu Szuflady i życzę powodzenia!