Chęć założenia bloga towarzyszyła mi od dawna. Zwłaszcza, że kiedyś już takowy prowadziłam. Od tego czasu sporo się jednak w internecie zmieniło – powstało mnóstwo profesjonalnych i tematycznych blogów i człowiek tak by jakoś chciał stworzyć coś, co też będzie wyglądać w miarę profesjonalnie i nie będzie „o wszystkim i o niczym”.
Zaczęłam się zatem zastanawiać nad tematyką.
Może o szyciu? Lubię szyć, ale ponieważ robię to w tak zwanym międzyczasie, to samego szycia nie wystarczy na regularne prowadzenie bloga. Potencjalni czytelnicy umarliby z nudów czekając aż pojawi się kolejny wpis.
Może o jedzeniu? Jak by nie patrzeć jedzenie stanowi bardzo istotną część mojego życia. Ale znów – nie gotuję czegoś specjalnego zbyt często a opowieści o pieczonych polędwiczkach wieprzowych albo kurczaku z suszonymi pomidorami (najczęściej gotowane przeze mnie potrawy) też nie wypełniłyby bloga pretendującego do bycia blogiem kulinarnym.
Na pewno nie o macierzyństwie – teksty, które na ten temat czytałam w internecie są albo straszliwie przesłodzone, albo – przesadzone pod hasłem „macierzyństwo bez lukrowania”. Ani jeden ani drugi nurt mi nie leży.
Z pomocą przyszedł mi facebook. Odkryłam po prostu, że najwięcej frajdy mam z pisania krótkich historyjek z życia wziętych dotyczących właśnie tych trzech wymienionych wyżej tematów.
Stąd też blog będzie o szyciu, o życiu i o jedzeniu.
I od razu uprzedzam – ten wpis nie powstał 18 maja. Powstał 14 października. Ale ponieważ chciałam umieścić tu trochę opowieści z facebooka, to musiałam odpowiednio pomanipulować datami, żeby ten wpis był jednak pierwszy.