– Coś trzeba zmienić – stwierdziłam stanowczo.
Siedziałam właśnie nad zeszytem, który ostatnio służy mi za połączenie kalendarza, notatnika i miejsca w którym planuję podbój wszechświata i uzupełniałam tygodniówkę, czyli plan tego, co powinnam zrobić w ciągu najbliższego tygodnia. Każda dziedzina miała swój kolor – to, co muszę zrobić do pracy, zapisywałam na czarno, to, co dodatkowo muszę przygotować na egzamin – na niebiesko, sprawy związane z egzaminem, który ja muszę zdać – na turkusowo, a sprawy domowe na różowo.
Ale rzeczywistość wcale taka różowa nie była.
Ostatni tydzień – jak to sobie uświadomiłam – spędziłam wyłącznie na pracy od rana do wieczora. A nawet jak nie pracowałam, to myślałam o tym, co muszę jeszcze tego dnia zrobić. Nikogo chyba nie zdziwi, że tydzień zakończył się wielkim kryzysem.
Coś więc trzeba zmienić – stwierdziłam. – Trzeba zacząć planować odpoczynek i relaks…
Świat stanął na głowie – żebym ja musiała PLANOWAĆ czas na relaks..?
Ale jak widać – trzeba, bo inaczej średnio mi to wychodzi.
Wpisałam więc – na fioletowo – takie podpunkty jak: szycie i ćwiczenia i postanowiłam potraktować je priorytetowo. To znaczy – zrobić je w pierwszej możliwej wolnej chwili.
Początkowo czułam się trochę nieswojo – praca czekała, a ja siadłam do maszyny, ale szybko minęło to dziwne uczucie i doszłam do wniosku, że praca nie zając, nie ucieknie, a mąż i synek z pewnością będą zadowoleni gdy żona i mama będzie w dobrym humorze. A – jak wiadomo – rodzina powinna mieć większy priorytet niż praca. Zatem trzeba szyć.
Zabrałam się więc za wykańczanie poduszki. Pomysł na patchworkową poduszkę przyszedł mi do głowy gdy rozpakowywałam śliczny mini charm pack*, który zakupiłam na mojej ulubionej grupie na facebooku. Początkowo chciałam uszyć jakąś dekorację stołu (w końcu dlatego zakupiłam aż cztery mini charm packi), ale po namyśle stwierdziłam, że dekoracja stołu chwilowo jest mi potrzebna jak dziura w moście, za to zdecydowanie bardziej przydadzą się poduszki na kanapę.
Zszyłam więc wszystkie kwadraty w jeden prostokąt i – ponieważ był o wiele za mały – doszyłam szerokie obramowanie z innego materiału.
Całość przepikowałam z wolnej ręki. W roli wypełnienia (a zarazem dolnej warstwy) wystąpił gruby polar. Ostatnio to moje ulubione wypełnienie, bo z jednej strony – dobrze widać pikowanie, z drugiej – wystarczą dwie warstwy, bo spód wygląda estetycznie (i dobrze widać na nim jak równo – bądź nierówno udało mi się całość przepikować). A mniej warstw – to mniej problemów.
I na tym etapie prace utknęły. Poduszka osiągnęła etap w którym to, co najciekawsze zostało już zrobione, a to, co jeszcze należało zrobić wymagało precyzyjnego mierzenia. Ale ponieważ poprzedniego dnia w krytycznym momencie popołudnia (mąż jeszcze nie wrócił z pracy, a ja już byłam mocno zmęczona pilnowaniem grasującego po pokoju synka) postanowiłam zająć się czymś jednocześnie pożytecznym, ale niezbyt wymagającym – wycięłam kawałki materiału na tył.
Nie było to takie łatwe – bo synek zainteresował się materiałem, podjął kilka prób zabrania go i gwałtownie zaprotestował, gdy okazało się, że jednak naprawdę nie pozwolę mu się nim pobawić (a nie pozwoliłam, bo sie za bardzo strzępił)
Tak więc, gdy podjęłam decyzję o priorytetowym relaksie przy maszynie, miałam już wszystko gotowe. Samo szycie było więc łatwe i przyjemne. Chciałam jeszcze zabezpieczyć szwy overlockiem, gdy nagle…
– Łeeeeeee! – rozległo się z sypialni.
Priorytety, to priorytety – pomyślałam wyjmując dziecko z łóżka i sadzając w foteliku do karmienia. Najpierw dostał banana, ale ponieważ to było za mało, wykazując się lisią przebiegłością wręczyłam mu długą kukurydzianą chrupkę.
Chrupki synek je samodzielnie, tak więc w ten sposób zyskałam kilka chwil na dokończenie szycia. Nie byłam pewna, jak synek zareaguje na dźwięk pracującego overlocka – czasami na takie hałasy reaguje krzykiem, ale okazało się, że ten akurat dźwięk jest strasznie śmieszny.
Tak więc poduszkę dokończyłam, włożyłam do niej to, co miałam – czyli bardzo płaski wkład, zanotowałam sobie konieczność kupienia bardziej puchatego wkładu i wypuściłam synka z fotelika do pokoju.
Praca nadal nade mną wisiała, ale humor miałam zdecydowanie lepszy.
* dla tych, którzy nie bardzo się orientują w patchworkowej terminologii – mini charm pack to zestaw 42 kwadratów o bokach teoretycznie długości 2,5 cala. Teoretycznie, bo mój charm pack nie składał się z kwadratów a z bardzo zbliżonych do kwadratów prostokątów. Przy jednym kawałku to nie ma znaczenia, ale gdy pozszywałam wszystko różnica okazała się zauważalna. I ja się martwię, że mi krzywo wychodzi cięcie jeśli nawet mini charm packi są krzywe…
Fajne pikowanie😃
Dziękuję 🙂 Pikowałam kierując się wskazówkami z filmików Angeli Walters i faktycznie – tak jak ona to przedstawia – to wcale nie jest takie trudne.