… czyli świątecznego patchworku odsłona trzecia.
Miało być inaczej. Miałam umieszczać wpisy o uszyciu kolejnych bloków, potem o zszywaniu – wszystko powoli i spokojnie. Kiedy jednak uszyłam pierwsze cztery bloki i czekałam na wolną chwilę aby mąż mógł zrobić zdjęcia, pozostałe kwadraty nie dawały mi spokoju. Uszyłam więc kolejny blok. I wtedy – kiedy zobaczyłam jak wygląda – zapanowało szaleństwo. Bo to, co już było uszyte wyglądało tak ładnie, że nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę, jak wygląda CAŁOŚĆ.
Szyłam więc w każdej wolnej chwili. Gdy synek spał, gdy bawił się ładnie na kocyku, późnym wieczorem. Kiedy kładłam się spać, planowałam co będę zszywać w następnej kolejności, kiedy nie miałam czasu na szycie – układałam elementy w kolejce do szycia… Zaanektowałam stół w dużym pokoju na układanie poszczególnych elementów, żeby czegoś nie pomieszać. Wtedy też wprowadziłam niewielką modyfikację i dodałam ramki oddzielające poszczególne bloki – kiedy bowiem leżały na obrusie okazało się, że ładniej wyglądają gdy są między nimi przerwy.
Wczoraj doszyłam ostatni kawałek, rozprasowałam ostatni szew i…
… i znowu obudziłam męża, bo wprawdzie było późno, ale musiałam się komuś pochwalić efektem. Nie jestem pewna, czy mąż przed ślubem wiedział do końca, na co się pisze, ale ponieważ na razie nie protestuje, gdy robię te pobudki, robi zdjęcia tego, co uszyję, stół zajęty materiałami nie powoduje sprzeczek, a kiedy znajdę jakiś ładny materiał to mowi „a kup go sobie, kochanie” więc myślę, że nie jest źle.
A patchwork – no cóż – wyszedł pięknie.