Ostatnio szyję torebki. Nie tylko – oczywiście, ale ponieważ przerabiam kurs konstrukcji torebek, więc powstały już trzy, a w planach kolejne. Kupiłam też trochę matariałów (a jakże) i mnóstwo drobiazgów typu – taśma suwakowa, suwadła, metalowe półkola, zapięcia magnetyczne i tak dalej.
Niestety nie udało się kupić wolnego czasu, więc szycie toreb z tych wszystkich materiałów rozciągnie się nieco w czasie.
Trzymam się jednak zasady, że pomalutku uda się zrobić wszystko. I ta zasada sprawdza się naprawdę nieźle.
Na pierwszy ogień poszła więc torba typu tote. W zasadzie pierwsze egzemplarze tej bardzo wygodnej torby szyłam jeszcze przed kursem, jednak wtedy nie wiedziałam, że ta torba się tak nazywa. Ale już miałam dla niej idealne wymiary.
Torba tote to torba z podwójnymi krótkimi uszami, podobno zazwyczaj bez zapięcia (choć używałam tego typu torbę z zapięciem i była to najlepsza torba jaką kiedykolwiek miałam. Była – bo powoli zaczyna zdradzać objawy zużycia, a ja jej nie ruszam, bo przecież musi wytrzymać do czasu, gdy uszyję sobie taką samą). Nazwa tej torby pochodzi od słowa „nosić” co wydaje się całkiem logiczne – w końcu torby do tego właśnie służą. W szczególności ta moja…
Pierwszy egzemplarz uszyłam sobie z myślą o noszeniu w nim papierów do pracy, butelki wody i czegoś do jedzenia. Okazało się, że mogę tam – oprócz tych wszystkich rzeczy załadować również butelkę z mlekiem, chrupki kukurydziane, kilka pieluszek i mokre chusteczki, zapasowy bodziak i spodenki, zabawkę, a nawet – przy odrobienie zacięcia – kocyk i mój własny sweterek. Torba robi się wtedy cokolwiek wypchana, ale nadal mieści się w koszyku wózka. Nie wiem, jak mogłam bez niej egzystować.
Od dawna obiecuję sobie, że uszyję dla siebie jeszcze kilka egzemplarzy, ale na razie wszystkie, które uszyłam poszły w świat.
Jedną dostała bratowa – tu pokusiłam się nawet o aplikację w kształcie sowy.
Pięć innych – niestety zapomniałam zrobić im zdjęcie – powędrowało na kiermasz charytatywny (i mam nadzieję, że sprzedały się drogo).
Jedną uszyłam dla mamy – tu połączyłam brązowy sztruks z lekko elastycznym materiałem. Ponieważ nie chciałam, by torba była za bardzo elastyczna, pocięłam materiały na pasy (w końcu ja wszędzie muszę wcisnąć jakiś patchwork). Dodatkowym usztywnieniem i stabilizatorem jest oczywiście podszewka.
A jeszcze jedna trafiła do koleżanki. Ta jest podobna do tych, które poszły na kiermasz. Do kompletu uszyłam koleżance również małą torebkę typu wirst, choć nazywanie tego torebką to lekka przesada. Ot – coś na kształt kosmetyczki z możliwością noszenia jej na nadgarstku (wiem, na tym polega idea troby typu wirst). Tę małą torebkę usztywniłam ociepliną i przepikowałam z wolnej ręki.
Dlaczego ta torba jest taka wygodna?
Powodów jest kilka:
Po pierwsze – bez problemu mieści format A4. To może nie być dla każdego tak istotne, ale ponieważ ja zazwyczaj taszczę do pracy i z pracy papiery w tym formacie, więc to akurat jest absolutnym „must have” w przypadku moich toreb.
Po drugie – dzięki temu, że ma wyrobione dno – jest bardzo pojemna i pakowna. Kiedy się ją porządnie wypcha zaczyna przypominać koszyk, a nie worek. Wyciąganie z niej rzeczy nie jest więc kłopotliwe nawet jeśli robi się to w pośpiechu, bo jest się na przykład w kawiarni, a synek na widok kawy przypomina sobie, że właśnie i dla niego jest pora podwieczorku i w związku z tym UMIERA Z GŁODU!!!
Po trzecie – te krótkie podwójne uszy są bardzo wygodne. Torba dobrze siedzi na ramieniu i można komfortowo ją trzymać nawet jeśli się na tym samym ramieniu trzyma podskakujące dziecko (zwykła ekscytacja z powodu tego, że jedziemy windą…)
Po czwarte – torba jest materiałowa, co ma oczywiście swoje wady (nie jest wodoodporna – ale ja i tak zawsze mam ze sobą jakąś foliówkę), ale ma też wiele zalet – dzięki temu jest lekka, nie ześlizguje się z ramienia i gdy jest pusta można ją złożyć i wsadzić do innej torby.
Po piąte – do szycia tej torby używam mocnych materiałów – szyłam je z dżinsu, grubego bawełnianego płótna, porządnie przeszywałam uszy – dzięki temu jest mocna i można bez obaw nosić w niej te wszystkie rzeczy o których pisałam na początku.
A że ostatnio nic innego nie robię tylko noszę i noszę, więc posiadanie wygodnej torby (albo i dwóch) jest naprawdę ważne.
Oj też mam za sobą szycie kilku sporej wielkości toreb/siat z usztywnionym dnem. Wygodnych, pojemnych no niemal idealnych, z tym że nie są moje. Wszystkie wyleciały do cioć, mam, kuzynek i na akcje charytatywne. A ja co? Dalej biegam z materiałową siatką dołączoną do jakiejś gazety 🙂 Ot taka to przekora losu 🙂 pozdrawiam serdecznie
Jak to mówią – szewc bez butów chodzi. Bardzo rzadko szyję cos dla siebie – przeważnie dla kogoś, ale jak już coś uszyję to się zastanawiam czemu nie robię tego częściej. Moxe trzeba zaczynać od szycia dla siebie a potem dla innych… Również pozdrawiam 🙂