Kiedy wreszcie będzie normalnie? – pytają jedni.
Czy w ogóle będzie jeszcze normalnie? – pytają inni.
A ja doszłam do wniosku, że gdy życie się nagle i gwałtownie zmienia, zamiast wspominać to, co było i myśleć o tym, co będzie – lepiej jest skupić się na tym, co jest tu i teraz.
Życie „tu i teraz” to dość modne ostatnio sformułowanie. Kojarzyło mi się do tej pory z rozkoszowaniem się zapachem kawy, skupianiem się na smaku tego, co jemy, co widzimy wokół siebie i tak dalej. Skupianie się na tych małych, codziennych drobiazgach. Ostatnio uświadomiłam sobie jednak, że życie tu i teraz wcale nie musi dotyczyć drobiazgów, a może dotyczyć spraw bardzo zasadniczych – może dotyczyć czegoś, co nazwałabym „sposobem na radzenie sobie z gwałtownymi zmianami w życiu”
Kiedy życie nagle się zmieni – i nie jest to zmiana na którą z utęsknieniem czekaliśmy lub też czekaliśmy, ale nie wszystko okazało się takie, jak się spodziewaliśmy, można różnie na to reagować.
Można na przykład wspominać to, co było jeszcze tak niedawno. To jednak często budzi frustrację – że jeszcze tak niedawno można było coś robić, a teraz nie, że przedtem było lepiej, że chętnie cofnęlibyśmy czas i tak dalej. Łatwo wtedy dojść do wniosku, że to, co najlepsze jest już za nami i teraz już w zasadzie nie ma na co czekać. Dużo trudniej wtedy znosić teraźniejszość, która odbiega od tych wszystkich wspomnień.
Można też czekać z utęsknieniem na to, kiedy wróci normalność. Problem w tym,że ona – taką jaką znamy – może nigdy nie wrócić. A nawet jeśli wróci, to może to wcale nie nastąpić tak szybko, jakby się chciało. Szkoda na to czekanie czasu – po drodze może się jeszcze wydarzyć mnóstwo rzeczy.
A można też – i na takim podejściu staram się skupiać – zająć się tym co jest tu i teraz. Tym, jakie są teraz możliwości, co można zrobić i czym się cieszyć.
Zalety takiego podejścia odkryłam, kiedy urodził się mój synek. Życie w jednej chwili zmieniło się diametralnie. I nie wszystkie zmiany budziły mój entuzjazm. Nachodziły mnie czasem myśli, że kiedyś to się mogłam wyspać, mogłam zjeść obiad bez obawy, że nagły płacz przerwie mi posiłek, mogłam wyjść z domu kiedy chciałam a wyjście po zakupy nie było wyprawą do której trzeba przygotowywać się przez godzinę. Szybko jednak te myśli ucinałam – bo jeszcze trudniej byłoby mi przetrwać to niewyspanie, jedzenie w pośpiechu i bycie na każde zawołanie malucha.
Myślałam też czasami o tym, że jak już będzie miał osiemnaście lat, to gdy w nocy będzie głodny, to sam sobie pójdzie do kuchni i zrobi jedzenie. Ale to też niewiele pomagało, bo przecież osiemnaście lat to kawał czasu.
Znacznie lepiej działało wynajdowanie sposobów na to jak wypić gorącą kawę czy zjeść obiad bez konieczności kilkukrotnego odgrzewania go, oraz docenianie różnych miłych momentów (kiedy na przykład synek akurat nie płakał). Okazywało się wtedy, że na wiele spraw rzeczywiście można znaleźć sposób, a skupianie się na miłych chwilach w jakiś tajemniczy sposób je pomnaża.
Te doświadczenia przypomniały mi się gdy zaczęło się to całe zamieszanie związane z epidemią. Pomogły mi w szybszym – i bardziej planowym – ogarnięciu się w nowej sytuacji. Kiedy już otrząsnęłam się z początkowego zdumienia, kiedy opanowałam stres, zabrałam się za układanie życia na nowo. No – może niezupełnie na nowo – jednak sporo spraw toczy się po staremu, ale żeby dojść do tego, co trzeba zmienić, a co może zostać tak, jak było trzeba się wszystkiemu przyjrzeć.
Jak więc przeprowadzić taką reorganizację rzeczywistości?
1. Zacząć od podstaw
Od podstaw, czyli od tego, co najważniejsze. Od tego, czy jesteśmy zdrowi, czy mamy co jeść, gdzie mieszkać i tak dalej. Kiedy człowiek sobie uprzytomni, że odpowiedź twierdząca na te pytania wcale nie musi być taka oczywista dużo łatwiej znieść problemy typu ” nie mogę wychodzić na spacer do parku”.
Takie rzeczy w ogóle warto sobie co jakiś czas uświadamiać, bo one pozwalają nam ustalić właściwą skalę, a właściwa skala to – moim zdaniem – podstawa do zachowania spokoju ducha i trzeźwego myślenia.
2. Znaleźć dobre strony obecnej sytuacji
Dobrych stron jest często – wbrew pozorom – całkiem sporo. Czasem trzeba ich trochę poszukać, czasem przyznać, że to, co było wcale nie było takie idealne, czasem oderwać się od swoich przyzwyczajeń. Kiedy jednak już zaczniemy je znajdować, często okazuje się, że jest ich coraz więcej i wiecej.
Jakie dostrzegłam dobre strony obecnej rzeczywistości?
- Mogę pracować tak, jak lubię – w domu, przy własnym biurku, robiąc sobie przerwy wtedy, kiedy chcę (albo wtedy kiedy chce tego synek…). Przedtem też w ten sposób wykonywałam większość pracy, ale teraz każdy dzień wygląda tak samo i mogę sobie wszystko łatwiej rozplanować.
- Rano mogę dłużej pospać. Ponieważ mąż również pracuje zdalnie przez większość czasu to on rano ubiera synka i daje mu śniadanie. Dzięki temu ja mogę zacząć dzień spokojniej, bez półprzytomnego zrywania się z łóżka.
- Wszyscy jedzą obiad o tej samej porze.
- Tuż obok nas odkryliśmy pizzerię z fantastyczną pizzą. Istniała już wcześniej, ale zwróciłam na nią uwagę dlatego, że właściciele wywiesili ogłoszenie, że chętnie przyjmą zamówienia na wynos. Po pierwszym zamówieniu doszliśmy do wniosku, że zostajemy ich stałymi klientami. Pizza jest pyszna.
- Odkryłam wiele nowych sklepów z ciekawym jedzeniem, które zaczęły sprzedaż online.
- Problem z brakiem odpowiednich ciuchów na sezon wiosenny nie istnieje.
- Sprawy urzędowe można załatwiać online (nareszcie – bym powiedziała)
- Niektóre teatry i inne tego typu instytucje udostępniają różne formy przedstawień – udało mi się w ten sposób obejrzeć wspaniałe wykonanie „Upiora w operze” oraz posłuchać czytania performatywnego z Teatru Kwadrat. Czytanie performatywne to nie to samo oczywiście co przedstawienie, ale sprawiło też sporo frajdy.
3. Znaleźć sposób na to, czego się nie da (a by się chciało)
Kiedy bardzo czegoś chcę, czego w danej chwili mieć nie mogę, to zawsze zastanawiam się, co w tym „czymś” jest najistotniejsze i czy przypadkiem nie dałoby się tego pragnienia zaspokoić jakoś inaczej. W wielu przypadkach się da – nawet jeśli nie w pełni to przynajmniej w części – a to dużo więcej niż „nie zaspokoić w ogóle”.
Jakie są moje sposoby na to, czego się nie da?
- Brak spotkań bywa mocno dotkliwy – szczególnie gdy chodzi o najbliższych. Synek tęskni za dziadkami, my za rodzicami, po raz pierwszy w święta wielkanocne spędziliśmy w domu i tak dalej. Na szczęście można rozmawiać przez skype – nie zastąpi to spotkania na żywo, ale wystarczy do tego by dziadkom odśpiewać po raz kolejny „Baby shark” albo zaprezentować kolekcję samolotów. Nawet świąteczne spotkanie rodzinne odbyło się online i muszę powiedzieć, że było to całkiem fajne.
- Rocznicę ślubu świętowaliśmy zawsze wychodząc do jakiejś restauracji. Tym razem postanowiliśmy zamówić jedzenie do domu. Zamówiliśmy sobie – może mało romantycznie, ale za to konkretnie – wypasione hamburgery, które mąż skwitował słowami „ niezłe, ale ty robisz lepsze”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości dlaczego za niego wyszłam?
- Synkowi – zamiast zajęć muzycznych na które chodził i bardzo to lubił, znalazłam zajęcia muzyczne online. Przedszkole Kids&Co udostępnia na swoim fanpage rozmaite zajęcia. Zumba Kids okazała się strzałem w dziesiątkę. W zasadzie synek chce oglądać tylko jedne z tych zajęć, ale za to zna już wszystkie piosenki i układy taneczne i z pełnym zaangażowaniem tańczy.
- Pewnym problemem stało się – przynajmniej na początku – robienie zakupów. Terminy w supermarketach online niebezpiecznie się wydłużyły podobnie jak kolejki w sklepach. Tu rozwiązaniem okazało się znalezienie innych sklepów i inicjatyw zakupowych. Czasem wymaga to nieco większego planowania, czasem trzeba się w tydzień uporać ze skrzynką marchwi, a czasem na coś szybko decydować, ale żadna z tych rzeczy nie stanowi większego problemu.
4. Dostrzec możliwości i okazję do nauki
Trzeba się przestawić na nauczanie zdalne – wspaniale, będzie okazja do opanowania nowego oprogramowania. Mamy skrzynkę marchwi, którą trzeba w miarę szybko zjeść? Świetnie – można się nauczyć gotować nowe potrawy z marchewką w roli głównej.
Jestem belfrem, więc pewnie mam dość specyficzne podejście, ale praktycznie w każdej sytuacji można się czegoś nowego nauczyć, co może w dodatku przydać się szybciej niż przypuszczamy. Mogą to być drobiazgi – jak nauczenie się przyrządzania nowej potrawy, jak i poważniejsze sprawy – na przykład nauczenie się radzenia sobie z negatywnymi myślami. Uczyć się można w każdym momencie i to procentuje. A dodatkowo, kiedy wchodzimy w tryb „uczę się” – może być łatwiej zaakceptować to, że nie wszystko od razu się udaje.
Każda zmiana to okazja do wypracowania nowych schematów postępowania – im więcej ich przetestujemy tym jest łatwiej odnaleźć się w kolejnym.
5. Cieszyć się tym, co jest dobre i piękne.
Jest wiosna, wszystko wokół się zieleni, można już chodzić na spacery (zachowując odpowiedni dystans, ale to akurat staram się robić zawsze – najlepiej po parku chodzi mi się w czasie deszczu, bo nikogo tam wtedy nie ma), można pić kawę, można czytać albo oglądać ciekawe seriale, można jeść pyszne rzeczy (jak się je umie ugotować – jak nie, to można się nauczyć), można razem z dzieckiem turlać się po kanapie i tak dalej.
To wszystko są drobnostki, ale ich suma – jak mówi matematyka – może dać całkiem pokaźny wynik.
Skupianie się na tym, co jest tu i teraz i dostosowywanie się do tego czasami naprawdę nie jest łatwe. Warto jednak próbować bo – jak gdzieś przeczytałam – ewolucja pokazuje, że przetrwają nie najlepsi, ale ci, którzy najszybciej reagują na zmiany.
Z drugiej strony – trzeba pamiętać, że rzeczywistość zmienia się i będzie się zmieniać cały czas. I nawet jeśli tu i teraz jest bardzo trudno, to za chwilę może się okazać, że coś się znowu zmieniło i jest inaczej.
Zdjęcia do dzisiejszego wpisu wykonał mąż. To jedna z zalet zamążpójścia – jak się nie ma czasu/weny na zdjęcia do wpisu, zawsze można pogrzebać w archiwach męża. 😉