Wiosna! Nadeszła wiosna! Jak to wspaniale – będzie cieplej, będą kwitnąć kwiaty, nie trzeba będzie nosić kurtek, czapek, ciepłych butów…
– Taaaak – pomyślałam sobie patrząc przez okno na szalejącą śnieżycę.
Śnieżyca, śnieżycą, ale rzeczywiście myśl, że pójście na spacer nie będzie wiązało się z ubieraniem siebie i synka w kolejne warstw ubrań napawa mnie nadzieją. Jest szansa, że będziemy na te spacery wychodzić częściej.
Nigdy nie zrozumiem dlaczego szaleństwo postanowień związane jest z nowym rokiem, a nie z bardziej do tego nadającymi się chwilami w roku. Na przykład z nadejściem wiosny. Nawet mnie – która generalnie nie przejmuje się żadnymi „od nowego roku…” „od przyszłego tygodnia…” czy nawet „od jutra…” coś wzięło i poczułam w sobie chęć zrobienia jakichś wiosennych porządków.
W mieszkaniu oczywiście zawsze znajdzie się coś do posprzątania (czasami nawet bardzo dużo), ale chęć zrobienia generalnych porządków zazwyczaj spowodowana jest nie tylko potrzebą większego ładu wokół siebie, ale także chęcią wprowadzenia jakichś zmian.
Postanowiłam więc COŚ zmienić i w związku z tym stwierdziłam, że tej wiosny zatroszczę się… o siebie.
O siebie?
Tak właśnie o siebie.
O siebie też – a może przede wszystkim o siebie – należy się troszczyć.
Po pierwsze dlatego, że nikt tego za nas nie zrobi. Owszem, możemy być otoczeniu ludźmi, którzy się bardzo o nas troszczą, którzy chcą nam pomagać, którzy nieba by nam przychylili – ale jeśli sami sobie na to nie pozwolimy – ich wysiłki na nic się nie przydadzą.
Po drugie dlatego, że mamy do przeżycia całe życie. Trzeba umiejętnie rozkładać siły, ładować baterie, ustalać co jest ważne, a co nie i skupiać się na tym, co ważne… Trzeba mieć czas na przemyślenie różnych spraw, na poukładanie sobie w głowie różnych myśli – tego wszystkiego nie da się zrobić, gdy człowiek się nie troszczy choć trochę o siebie.
Po trzecie dlatego, że nie żyjemy sami dla siebie. Jesteśmy potrzebni także innym. I także dla tych innych należy zadbać o siebie. Jeśli nie będziemy mieć sił do życia – nikomu nie pomożemy.
Ta troska o samą siebie zawsze wydawała mi się dość oczywista, ale pewnego wieczoru uprzytomniłam sobie, że coś chyba poszło nie tak, bo któryś z kolei dzień kończę zmęczona, sfrustrowana i pełna poczucia, że to „nie tak miało wszystko wyglądać”.
W tej całej codziennej gonitwie, balansowaniu pomiędzy dzieckiem, domem i pracą najwyraźniej zapomniałam, że ja też potrzebuję odpoczynku bez wyrzutów sumienia, że przecież mogłabym w tym czasie pracować, że też potrzebuję relaksu i zajęć, które pozwolą mi się oderwać od tego, co robię na co dzień, że też potrzebuję chwili dla siebie, chociażby po to, żeby sobie spokojnie pomyśleć o różnych sprawach…
– Kiedy ostatnio coś szyłaś? – zapytałam samą siebie i ze zgrozą odkryłam, że nie tylko od dawna nic nie szyłam, ale nawet nie kupiłam ani jednego kawałka materiału.
To ostatnie akurat mnie specjalnie nie martwi, bo mam spory zapas szmatek w domu, ale ewidentnie nie jest dobrze, gdy na coś, co sprawia mi radość notorycznie nie mam czasu.
Postanowiłam więc wiosenne porządki zacząć od porządków we własnej głowie. Powiedziałam sobie, że odpoczynek jest nie tyle moim prawem, ale wręcz obowiązkiem.
Jestem w końcu mamą i muszę – MUSZĘ – o sobie zadbać. Jak będę w stanie zadbać o własne dziecko, jeśli sama będę na skraju wytrzymałości? Jak nauczę synka, że trzeba się cieszyć życiem, jeśli sama będę sfrustrowana?
Lista rzeczy, które chciałabym poprawić i które dają szansę na to, bym czuła się lepiej jest długa – chciałabym więcej spać, więcej odpoczywać, mniej pracować, więcej szyć, więcej się ruszać i na dodatek zdjąć sobie z głowy kilka spraw, które wiszą nade mną już od dłuższego czasu. Ale ponieważ w tym wszystkim zachowałam jednak resztki rozsądku, zamiast rzucać się na duże sprawy na fali wiosennego entuzjazmu, postanowiłam zacząć od drobiazgów.
Po pierwsze dałam sobie prawo do tego, by odpoczywać, jeśli jestem zmęczona. Brzmi absurdalnie, bo powinno to być oczywistością, ale lista zdań zazwyczaj straszy mnie w takich chwilach tym, że jeśli ulegnę swoim chęciom, to w życiu nie zdążę ze wszystkim – pójdę nieprzygotowana do pracy, dziecko będzie głodne, bo nie zdążę zrobić obiadu i tak dalej. Od kilku dni ignoruję te ponure przepowiednie i jak jestem zmęczona, to kładę się na kanapie i czytam kryminały.
Ale zaraz – co robisz wtedy z dzieckiem? – ktoś może zapytać.
Nic nie robię. Dziecko przychodzi, wchodzi na kanapę, siada na mnie i próbuje oglądać moją książkę. Czy da się wtedy czytać? Nie zawsze.
Po drugie przeorganizowałam sobie pracę. Zaczęłam wypróbowywać „dni tematyczne” i jeśli to się sprawdzi, to z przyjemnością opiszę ten system.
Po trzecie – pogodziłam się z myślą, że próba zmobilizowania się do chodzenia na zajęcia fitness jest na razie skazana na porażkę. Z drugiej strony ruszać się trzeba – zwłaszcza jeśli się dużą część dnia spędza przy komputerze. Doszłam do wniosku, że dziesięć minut spokojnych ćwiczeń, wykonywanych z dbałością o szczegóły będzie bardziej korzystne niż walka o życie na zorganizowanych zajęciach. Szukam więc filmów z ćwiczeniami dla początkujących i próbuję wdrożyć nowy nawyk.
Po czwarte – staram się maksymalnie wykorzystać międzyczas na domowe sprawy. Na przykład kiedy mąż idzie kąpać synka, ja szybko chowam zabawki i zaczynam szykować sobie kolację. Dzięki temu później mam więcej czasu na inne rzeczy. Większość domowych obowiązków daje się mocno przyspieszyć, jeśli znajdzie się dla nich odpowiedni moment – dużą część czasu pochłania bowiem zabieranie się do nich.
Po piąte – intensywnie myślę nad sposobem na zwiększenie ilości snu. Sprawa nie jest prosta, bo często dopiero po tym, jak synek pójdzie spać, mogę spokojnie popracować. To nie sprzyja wczesnemu kładzeniu się spać. Z kolei rano – bywa różnie. Czasem synek pośpi do ósmej, a czasem budzi się wcześnie, jest niewyspany i w związku z tym w kiepskim humorze.
Planu na rozwiązanie tego problemu na razie nie mam, ale sam fakt, że nad nim myślę pomaga mi podejmować decyzje (śpię, czy wstaję) w konkretnych sytuacjach uwzględniając to, że niewyspana wiele nie zrobię.
Po szóste – staram się jeszcze bardziej zwracać uwagę na małe, drobne przyjemności. Robię sobie kawę z mleczną pianką (ostatnio opanowałam obsługę dyszy do spieniania mleka), uprawiam rzodkiewki w doniczce (nie wiem, czy nie powinnam raczej napisać „rzodkiewkę” – bo na razie jest jedna), turlam się z synkiem po podłodze i tak dalej. To pomaga – i na zmęczenie, i na frustrację i na różne inne rzeczy. I wtedy jakoś łatwiej cieszyć się – także wiosną.
Bo wiosna to dobry czas na różnego rodzaju porządki. Myślę, że warto zacząć od tych w głowie, bo wtedy łatwiej uporządkować całą resztę.