Czy warto chodzić na warsztaty z szycia? I z czegokolwiek innego?
Pytanie jest całkiem zasadne, bo w zasadzie większości rzeczy można się nauczyć z internetu. W dodatku – w wielu wypadkach – całkowicie za darmo. Pomijając oczywiscie opłatę dla dostawcy internetu, choć – gdyby się człowiek uparł – zawsze można się udać tam, gdzie jest darmowe WIFI.
Niektórzy jednak twierdzą, że nauka face-to-face jest dużo szybsza i łatwiejsza.
No a poza tym – kontakt z innmi ludźmi o podobnych zainteresowaniach, możliwość przetestowania innej maszyny do szycia i tak dalej…
Moja motywacja – gdy udawałam się na warsztaty z szycia patchworku metodą paper piecing była jednak zupełnie inna.
Absolutnie nie byłam przekonana do szycia z użyciem papieru, byłam pewna, że można się tego nauczyć z dowolnego tutoriala w internecie, bo na pewno to nic skomplikowanego, ale…
Ale perspektywa wyjścia SAMEJ z domu na CAŁE PIĘĆ GODZIN była niezwykle kusząca.
Tym, co ostatecznie pomogło mi podjąć decyzję był blok „Storm at sea”, który miał powstać na warsztatach. Kiedy zobaczyłam, jak to wygląda, stwierdziłam, że muszę coś takiego uszyć.
I tak oto wylądowałam na warsztatach.
Tam niektóre rzeczy były takie, jak się spodziewałam, a niektóre zaskoczyły mnie kompletnie.
Tak, jak podejrzewałam, szycie metodą paper piecing to nic szczególnie skomplikowanego. Podobnie, zupełnie nie zaskoczyło mnie to, że wszystkim uczestniczkom warsztatów zaświeciły się oczy na widok pudła z materiałami – ze mna na czele oczywiście. Nie było też niczym dziwnym, że do domu wracałam z kilkoma nowymi materiałami (nie, stanowczo nie mogę zbyt często odwiedzać sklepu, w którym odbywały się te warsztaty).
Natomiast tym, co mnie zaskoczyło, była nagła miłość.
No – może miłość to trochę przesada. Szczególnie, gdy rozpatruje się ją w kontekście techniki szycia patchworku. Doszłam jednak do wniosku, że szycie na papierze jest po prostu fantastyczne.
Po pierwsze – nie trzeba tak strasznie równo wycinać kawałków. To zawsze wychodzi mi na opak – mierzę linijką, obliczam, wyrysowuję kształty, a na koniec i tak okazuje się, że coś poszło krzywo. Tu wystarczy, że kawałek materiału jest odpowiednio większy od pola, które ma zakryć (odpowiednio – by były zapasy na szwy), a brzegi wyrównuje się później.
Po drugie – szycie na papierze bardzo ułatwia stykanie się wszystkich narożników, wierzchołków i innych takich elementów. Coś, co czasami doprowadzało mnie do rozpaczliwego prucia po kilka razy – tu wychodzi prawie automatycznie.
Po trzecie – można w ten sposób wykonać bardzo ciekawe wzory. I projektowanie takich wzorów nie wydaje się specjalnie trudne.
Uszyłam więc blok – częściowo na warsztatach, częsciowo wieczorem w domu. A potem… A potem nie moglam się zabrać za wykończenie go. Naszła mnie jednak ostatnio ogromna chęć na przepikowanie czegoś z wolnej ręki, więc doszyłam ramkę, zrobiłam dwuwarstwową kanapkę – z kawałka grubego polaru i patchworku i przepikowałam. Potem jeszcze boje z lamówką – nie lubię rećznego szycia, a nie umiem zrobić lamówki naprawdę ładnie bez ręcznego doszywania jej z tyłu i patchwork gotowy.