Robiłam porządki w ubraniach synka. Znów wyrósł z połowy rzeczy.
– Ech ten czas, tak szybko leci, a dzieci tak szybko rosną – westchnęłam filozoficznie i położyłam kolejną koszulkę na stosie rzeczy do oddania.
Stosy były trzy – do oddania, do wyrzucenia i do recyclingu. Czyli innymi słowy – do przeróbki. Staram się do przeróbek podchodzić racjonalnie – nie dam rady przerobić wszystkich rzeczy, które wpadną mi w ręce więc zostawiam tylko takie, które naprawdę mi się podobają i z których mam ochotę coś stworzyć.
Jedną z najważniejszych – moim zdaniem – spraw w szeroko rozumianej twórczości jest umiejętność dostrzeżenia dzieła w materiałach, z których ma być zrobione. Niekoniecznie wszystkich szczegółów – one wyjdą w praniu, ale ogólnej wizji tego, co chcemy stworzyć.
Czasami to nie jest zbyt trudne – widziałam już takie zestawy materiałów do patchworku, że COKOLWIEK bym z nich uszyła – byłoby piękne, bo same materiały były tak piękne i doskonale dopasowane. Czasami jednak jest to pewne wyzwanie. Materiały (i mam tu na myśli oczywiście wszelkie materiały z których można coś stworzyć – niekoniecznie tkaniny) mogą na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądać ładnie, mogą zupełnie „nie rokować”, a jednak – przy pewnym wysiłku twórczym można w nich dostrzec potencjał.
Ostatnio jechałam metrem. Przyglądałam się reklamom umieszczonym na tablicach nad siedzeniami. Na jednej tablicy zamiast reklamy było jakieś stare zdjęcie. Przedstawiało góry podczas zamieci śnieżnej. Zdjęcie było kiepskiej jakości, ale udało mi się dostrzec przysypaną śniegiem skałę, niewyraźne sylwetki ludzi – jak to w zamieci i coś jakby mglisty kształt budynku schroniska. Miało jakiś taki niesamowity klimat, że aż zaczęłam wymyślać historię dotyczącą tego, w jakich okolicznościach zostało zrobione.
Ciekawe czemu umieścili takie zdjęcie? – zastanawiałam się. – Czy to jakaś reklama wystawy, czy co?
Dopiero po dłuższej chwili uprzytomniłam sobie, że „zdjęcie” które z uwagą obserwuję, to… pusta tablica. A skały, niewyraźne sylwetki ludzi i cała reszta – to po prostu zacieki i zadrapania na tej pustej tablicy…
No cóż – jak się człowiek tak rozpędzi w tym twórczym patrzeniu, to nawet tam, gdzie na pozór niczego nie ma, może dostrzec piękno i głębię. To jest właśnie tworzenie „czegoś” z „niczego”.
Nie będę ukrywać – dużą frajdę sprawia kupienie pięknego zestawu materiałów, pięknej włóczki, pięknej kolekcji papierów do scrapbookingu, a następnie zrobienie z nich patchworku, chusty czy albumu. Niemniej jednak zdecydowanie więcej satysfakcji przynosi mi takie tworzenie „z niczego”, dostrzeganie potencjału twórczego w czymś, co na pierwszy rzut oka – z tych czy innych względów – nie wygląda jak materiał na coś pięknego.
Tak było właśnie z jeansowymi szortami w samochody, które znalazłam wśród ubrań synka. Bardzo fajne i wygodne spodenki, ale po pierwsze były już za małe, a dodatkowo na jednej z nogawek była plama niewiadomego pochodzenia, która – wszystko na to wskazywało – przetrwała już kilka prań. Szorty nie nadawały się do przekazania dalej.
Szkoda wyrzucić, to fajny materiał – pomyślałam i odłożyłam szorty na „recyclingowy” stosik.
Co można zrobić z szortów dla trzylatka? Materiału jest – no cóż – bardzo mało. Nie wystarczy nawet na kosmetyczkę, a właśnie kosmetyczkę chciałam uszyć. Dla synka, żeby mógł sobie tam chować różne drobiazgi.
Jak za mało materiału to trzeba coś dodać – stwierdziłam i udałam się na poszukiwania do szafy z materiałami. Co znalazłam? Próbnik materiałów i kawałek starego koca.
Gwoli ścisłości w mojej szafie z materiałami (przy czym słowo „szafa” należy rozumieć umownie – to wcale nie jest jeden mebel) można znaleźć o wiele więcej rzeczy, ale te dwie akurat pasowały mi do projektu, jaki miałam w głowie. A projekt był – oczywiście – patchworkowy.
Szorty zostały więc pocięte na niezbyt równe prostokąty – pasujące przynajmniej jednym bokiem do kawałków materiałów z próbnika. Materiały z próbnika zostały odcięte i poddane selekcji – wszystkie różowości i kwiatki odpadły, a całość zszyta w paski. Paski następnie naszyłam na kawałki koca. Po wycięciu dwóch prostokątów dostałam panele na kosmetyczkę.
A potem standardowo – wszycie zamka i podszewki, zszycie wszystkiego razem i tak dalej. Dodatkowo wszyłam jeszcze dwa paski po bokach żeby wygodniej się ją otwierało i zamykało.
Efekt mnie zaskoczył. Kiedy szyję coś dla synka do zabawy, nie przejmuję się zbytnio rzeczami, którymi przejmuję się w innych okolicznościach – dopasowaniem wzoru po obu stronach kosmetyczki, idealną kompozycją materiałów, dobieraniem nici i tak dalej. To w końcu coś dla dziecka do zabawy – nie będzie doceniał wartości artystycznej tylko wyładuje samochodami albo narzędziami. Niemniej jednak, kiedy ostatecznie wywróciłam całość na prawą stronę okazało się, że dostałam coś, co po dorobieniu paska – śmiało mogłabym wykorzystać jako oryginalną torebkę (no, może ten wzór w samochody nie do końca by mi pasował…). Krzywe elementy wyglądały jakby taki dokładnie był zamysł twórczy (i w sumie był, ale one wyglądały jakby taki był zamysł twórczy z wyboru, a nie z musu), kolory i wzory pasowały do siebie, a wypełnienie w postaci koca pozwalało kosmetyczce trzymać formę.
A gdyby tak… – zastanowiłam się – gdyby tak zrobić całą kolekcję w podobnym stylu? Łącznie z torebką i innymi akcesoriami? W końcu w domu na pewno znajdzie się jeszcze trochę starych dżinsowych spodni…