– Ze mną, jak z dzieckiem – mówi ktoś, kto chce podkreślić, że łatwo go do czegoś przekonać.
A jak naprawdę jest „jak z dzieckiem”..?
Scena pierwsza:
– Synku, zapraszam do łazienki – woła mąż wyciągając z paczki czystą pieluszkę.
Z przedpokoju słychać odgłosy raczkowania połączone z radosnymi okrzykami.
– Do łazienki – powtarza mąż na wszelki wypadek, choć błysk w oku naszego dziecięcia sugeruje, że wszystko jest jasne.
Gdy nagle…
Tuż przed łazienką synek zmienia plan i rusza do sypialni.
– Idziemy do łazienki – powtarza mąż z lekkim naciskiem.
Nic z tego. Synek wznosząc radosne okrzyki wkracza do sypialni. Mąż rzuca się za nim w pogoń. Synek przyspiesza. Na twarzy ma szeroki uśmiech sugerujący, że bardzo podoba mu się ta zabawa. Mąż łapie w końcu synka i wynosi do łazienki.
– ŁEEEEEEE!!!!! – protestuje synek.
Scena druga:
– Otwórz buzię – mówię do synka podając mu na łyżeczce syrop.
Synek zaciska buzię i kręci głową na wszystkie strony.
– Może ja go przytrzymam – proponuje mąż.
– Nie – odpowiadam, bo wiem, że to nic nie da. – Podaj mi pieluchę tetrową…
Mąż podaje mi pieluchę, a ja zakładam ją sobie na głowę.
– Synku, zobacz, co mama ma na głowie? – mówię.
Synek patrzy zdumiony i odruchowo otwiera buzię, gdy zbliża się łyżeczka.
Ten, kto wymyślił powiedzenie „ze mną, jak z dzieckiem” niemal na pewno nie miał dzieci…