Nie da się ukryć – scrapbooking mnie wciągnął. Totalnie.
Oglądam filmy na youtube prezentujące albumy, przeglądam kolekcje papierów w sklepach i tylko świadomość tego jak mało mam miejsca na półkach powstrzymuje mnie od zakupów, mam milion pomysłów, które natychmiast chciałabym realizować i tak tak dalej.
Zaczęłam się więc ostatnio zastanawiać – dlaczego? Dlaczego tak bardzo wciągnęło mnie zajęcie, które przez dłuższy czas budziło zainteresowanie umiarkowane, w zasadzie ograniczające się do zrobienia kilku kartek świątecznych dwa razy w roku i ewentualnie jakichś na szczególne okazje?
Odpowiedź brzmi – w zasadzie to nie wiem. Szaleństwo zaczęło się, gdy natrafiłam na filmy Srushti Patil i zobaczyłam jak fajne konstrukcje można zrobić bez użycia wymyślnych narzędzi, wykrojników, stempli i tak dalej. Wtedy zamarzył mi się pierwszy album. I właśnie – album, nie kartki, które wydają mi się dość ulotne, tylko album na zdjęcia, który z założenia ma być oglądany wielokrotnie.
Później doszłam do wniosku, że scrapbooking uderza w jedną z moich namiętności (papier), zamiłowanie do solidnego rzemiosła (introligatorstwo) możliwość wykorzystania i rozwijania różnych umiejętności (o tym za chwilę) oraz to, co uwielbiam również w patchworku – możliwość łączenia różnych wzorów i kolorów w spójną i harmonijną całość. A dodatkowo ostatnio bardzo potrzebuję zajęć, które są relaksujące i pozwalają na odpoczynek.
Będąc w trakcie warsztatów online organizowanych przez Anię (Ania Tworzy) i mniej więcej w połowie tworzenia wielkiego albumu na zdjęcia ślubne (w końcu po pięciu latach wypadałoby je wydrukować) nabrałam ochoty na coś niewielkiego – na album, który składa się niemal wyłącznie z okładki, ale w którym mimo wszystko zmieści się całkiem sporo zdjęć.
Taki mini-mini album ma nawet – jak później odkryłam – swoją nazwę. Jest to „waterfall album”, czyli album wodospadowy – bo jedną z jego stron zajmuje konstrukcja o nazwie wodospad.
Pracę zaczęłam od ustalenia wymiarów wszystkich elementów. Z wymiarami albumu nie było problemu – miałam po prostu ucięty kawałek tektury introligatorskiej, który został po jakiejś innej pracy i stwierdziłam, że go wykorzystam. Do niego docięłam więc drugą część okładki oraz grzbiet, a także doszłam do wniosku, że najbardziej do albumu pasować będą zdjęcia w formacie 10 na 10 centymetrów.
Okładkę okleiłam… tapetą – to bardzo dobry materiał na okładki, a do całej reszty wykorzystałam zestaw w większości zielonych papierów, który kupiłam dawno, dawno temu.
Któregoś dnia, kiedy album był prawie gotowy zajrzałam na bloga Szuflada żeby sprawdzić, czy nie pojawił się jakiś nowy, fajny konkurs. Udział w poprzednim uznałam za duży sukces – mimo że nie zdobyłam żadnego wyróżnienia. Ale za to zmobilizowałam się do twórczości (oj, jak mi to było potrzebne), do opracowania projektu patchworku i haftów oraz – co ważne – do skończenia całej pracy.
Tym razem natrafiłam na konkurs o nazwie „kwietniowe bingo”. Polega on na tym, że jest tabelka o wymiarach 3 na 3, w której znajdują się różne określenia. Należy wybrać sobie wiersz, kolumnę lub przekątną i zrobić pracę, która będzie pasować do trzech słów które znajdują się w danej linii.
Zaczęłam więc szukać, czy któraś z linii nie pasje przypadkiem do zielonego mini-albumu – i znalazłam:
Słowa, które wybrałam to: bratki, zielony i kwadrat.
Pasuje niemal idealnie – stwierdziłam. Zielony – to kolor dominujący w albumie, kwadrat – bo to album na kwadratowe zdjęcia i bratki – można ozdobić album motywem bratków.
Zabrałam się więc za szukanie papieru z motywem bratków, ale szybko się poddałam. Po pierwsze kupowanie jednego arkusza papieru w sklepie byłoby całkowicie nieopłacalne (a naprawdę nie chciałam niczego dodatkowo kupować przy okazji) poza tym nie wiadomo, czy taki arkusz kolorystycznie pasowałby do mojego albumu.
Namaluję sobie bratki – stwierdziłam zatem i zabrałam się za kolejne poszukiwania – tym razem jakiegoś tutorialu pod hasłem „jak namalować bratki farbami akwarelowymi?”. Interesującego tutorialu nie znalazłam, ale za to znalazłam rysunek bratków, który postanowiłam potraktować jako bazę do moich własnych malunków.
W połowie malowania doszłam do wniosku, że pomysł z wklejaniem do albumu motywów wykonanych na papierze akwarelowym może nie być najlepszy – papier akwarelowy bardzo chłonie wodę, farby w tej wodzie doskonale się rozpuszczają – kropla wody mogłaby zniszczyć całą pracę. Lepiej te malunki zeskanować i wydrukować – stwierdziłam i tak właśnie zrobiłam. Dzięki temu będę mogła z tych bratków korzystać tyle razy, ile będę miała ochotę.
Efekt mnie zaskoczył i to na dwóch etapach. Po pierwsze okazało się, że umiem namalować całkiem przyzwoite bratki. Po drugie – zeskanowane i wydrukowane zaczęły wyglądać jeszcze ładniej, a dzięki wybraniu dobrego papieru (pan w drukarni miał cały próbnik, w dodatku z podaną gramaturą) całość wyglądała naprawdę profesjonalnie. Od teraz brak papieru z określonym motywem nie będzie stanowił problemu – najwyżej namaluję sobie własny.
W ten sposób mogłam ostatecznie wykończyć album i zgłosić pracę.
Wspaniałą praca, witam w Bingo Szuflady