Znajomi zaprosili nas na imprezę.
– Hurra! – wykrzyknęłam – Będzie można im coś uszyć w prezencie!
Od radosnego przeględania pinterestowych patchworkowych inspiracji oderwał mnie mąż.
– Przypominam ci, że powinnaś również pomyśleć o sukience dla siebie.
Radosny nastrój prysnął jak bańka mydlana. Prawda… Sukienka…
Problem z sukienkami jest taki, że po pierwsze wcale nie mam ich tak wiele, a po drugie – po ciąży trochę zmieniła mi się figura i w tych sprzed ciąży wyglądam niekiedy jakbym jeszcze w niej była. Trzeba więc zatem sukienkę kupić.
A to nie jest wcale takie łatwe zdanie…
Przy okazji – niczym wyrzut sumienia – przypomniała mi się akcja „Nie mam się w co ubrać” która po sukcesie jakim była spódnica (noszę ją na okrągło) jakby ucichła. To znaczy – w szafie nadal pustki, ale jakoś nie miałam odwagi ruszać dalej.
Nie, nie mam zamiaru szyć sukienki na wesele – to jeszcze zdecydowanie poza moim zasięgiem, ale może należałoby podjąć jakieś bardziej zdecydowane kroki i zacząć działać?
Stwierdziłam więc, że czas na kolejne wyzwanie i – postanowiłam zrobić konstrukcję dzianinowej bluzki ze strony papavero.pl
Wyciągnęłam szary papier, ołówek, linijkę, centymetr i cyrkiel. Zmierzyłam się (z małą pomocą męża), powyliczałam różne długości tajemniczych odcinków i zabrałam się za rysowanie.
Zgodnie ze wskazówkami ze strony.
Pierwsze wątpliwości pojawiły się, gdy odkryłam, że potrzebuję krzywików krawieckich.
– Później sobie kupię, a na razie zrobię na oko – postanowiłam lekko niepewnie, bo już wiedziałam czym się kończy moje szycie „na oko”.
Następne – gdy narysowałam kształt ramienia przodu.
– Hmmm – pomyślałam parząc krytycznie na swoje dzieło – Jeśli faktycznie konstrukcja bluzki dla mnie wygląda w taki sposób, to nic dziwnego, że nic nie pasowało w tej, którą próbowałam uszyć – to po prostu jest kompletnie inny kształt…
Coś jednak chyba poszło nie tak. Ale co?
Siedziałam i myślałam intensywnie nad tą konstrukcją, aż w końcu doszłam do wniosku, że to, co robię, jest trochę bez sensu. Rzucam się na trudne projekty i denerwuję, że mi nie wychodzi. Trzeba zacząć od czegoś prostszego. Ale od czego???
I wtedy przyszedł mi do głowy dobry (choć bardzo prosty) pomysł – mogę przecież kogoś zapytać.
W końcu obserwuję różne szyjące osoby na instagramie – duża część z nich szyje ubrania i świetnie im to wychodzi. Może ktoś zaproponuje coś, co mogłoby być kolejnym krokiem na trudnej i wyboistej ścieżce szycia ubrań.
Zapytałam Joulenkę. Joulenka zaproponowała spódnicę z kontrafałdami, albo top, którego wykrój udostępnia na swoim blogu. Obejrzałam top, jego wykrój i stwierdziłam – to jest to. Nie wygląda na bardzo skomplikowany – ale też jest trudniejszy niż spódnica z półkola.
I w ten sposób zamiast się frustrować kolejną nieudaną próbą (no cóż – tym razem zmarnowałam tylko kawałek szarego papieru pakowego) z entuzjazmem zabrałam się za poszukiwanie materiału do kolejnej próby.
A do nieudanego wykroju dobrał się mój syn i stwierdził, że jest bardzo interesujący, bo śmiesznie szeleści, gdy się go gniecie.