Inni to mają życie – westchnęłam z lekką ironią czytając wpis na pewnym blogu, w którym autorka opisywała, że pisze podczas długich drzemek swojego dziecka.
Z sypialni dobiegł najpierw odgłos upadającej na podłogę butelki, a potem radosne okrzyki. Była pora drzemki, ale wszystko wskazywało na to, że tej drzemki jednak nie będzie. Mimo że synek był ewidentnie śpiący chwilę przed położeniem go do łóżka…
Inni to mają życie…
Oglądając zdjęcia na Instagramie czy wpisy na facebooku bardzo łatwo jest dojść do wniosku, że inni mają dużo ciekawsze i fajniejsze życie od naszego. Wszystko jest przecież takie idealne – kawa w pięknej filiżance, na śniadanie owsianka z artystycznie ułożonymi owocami, wykaligrafowane nagłówki w planerze, wysprzątane biurko, z malowniczo ułożonymi akcesoriami do pisania i kwiatami w wazonie…
Można sobie oczywiście pomyśleć, że być może ta filiżanka jest używana wyłącznie jako zdjęciowy rekwizyt, że owoce na owsiance i porządek na biurku powstały na potrzeby zdjęcia, a samo zdjęcie jego autorka robiła w piżamie, bez makijażu, jedną ręką trzymając w bezpiecznej odległości szalejące dziecko.
Można tak sobie pomyśleć – i pewnie w wielu wypadkach taka właśnie jest prawda. Nawet ja zrobiłam kiedyś kawę tylko dlatego, że potrzebna była mi do zdjęcia, na czas robienia zdjęć odsuwam na bok wszystkie zabawki, które normalnie leżą na podłodze, a większość zdjęć robię w pośpiechu, bo to, co fotografuję jest zazwyczaj strasznie ciekawe z punktu widzenia synka.
Można więc sobie tak myśleć i tym się pocieszać, gdy ogarnia nas frustracja, że u innych, na zdjęciach jest tak pięknie, a u nas – niekoniecznie, ale można też – i nie da się ukryć, że to podejście jest mi dużo bliższe – spróbować coś zmienić.
Bo jeśli – przykładowo – widok kawy w eleganckiej filiżance budzi w nas frustrację i tęsknotę za innym, lepszym życiem – to co w zasadzie stoi na przeszkodzie, by wyciągnąć z szafy taką właśnie filiżankę i robić sobie w niej codziennie kawę..?
Jeśli odczuwamy coś na kształt zazdrości na widok zdjęcia z owsianką/pankejkami tudzież inną modną śniadaniową potrawą – czy jest coś, co uniemożliwia nam przygotowanie sobie takiego śniadania (albo kolacji)?
Uczucie pewnej zazdrości na widok zdjęć na Instagramie, wpisów na facebooku czy na blogach ogarnia mnie dość często. Kiedy się jednak głębiej temu przyjrzę – kiedy odpowiem sobie na pytanie, co tak naprawdę wzbudza te uczucia, to w zdecydowanej większości przypadków okazuje się, że można to stosunkowo łatwo zrealizować, nauczyć się (to może być niekoniecznie łatwe, czy szybkie, ale sam proces nauki też jest przyjemny) czy kupić.
Takie podejście ma wiele zalet:
Po pierwsze przestajemy zazdrościć, a zaczynamy się inspirować.
Po drugie – próbujemy różnych rzeczy, które być może nie przyszłyby nam do głowy.
Po trzecie – mamy szansę odkryć coś co nam zacznie sprawiać dużo frajdy.
Po czwarte – możemy odkryć, że coś nam zupełnie nie odpowiada i wtedy raz na zawsze mamy problem z głowy.
Pewnych rzeczy oczywiście nie przeskoczę – nie spowoduję, że moje dziecko będzie zasypiać zawsze, gdy jest zmęczone, ale z tym się pogodziłam i zamiast się frustrować, cieszę się, że gdy porzuci drzemki w ogóle, będę już na to przygotowana.
Jest jednak bardzo dużo – wydawałoby się drobnych rzeczy – które mogą bardzo ubarwić i uprzyjemnić codzienność.
Żeby nie być gołosłowną – oto garść przykładów:
Patrząc na piękne zdjęcie z dyniami pozazdrościłam jego autorce wycieczki. Ale zaraz sprawdziłam, gdzie leży dyniowa farma, z której pochodziło zdjęcie i przekonawszy się, że jest w odległości umożliwiającej wybranie się tam z synkiem (jazda samochodem jest fajna, ale nie może trwać za długo, bo wtedy robi się niefajna), zaproponowałam rodzinie sobotnią wycieczkę. Nie było może aż tak fajnie i romantycznie – bo był tłum ludzi i hałas, ale ja kupiłam kilka dyń, mąż zrobił trochę zdjęć i spędziliśmy razem miłe popołudnie.
To dzięki zdjęciom na Instagramie i blogom zainteresowałam się pisaniem brush-penami (to takie flamastry będące skrzyżowaniem flamastra z pędzelkiem). Że też ci się chce – mówi mąż patrząc na nagłówki w moim planerze. No właśnie mi się chce – sprawia mi to przyjemność, a ładny wygląd strony sprzyja zabieraniu się za zadania z większym entuzjazmem, nie mówiąc już o tym, że kiedy kaligrafuję sobie dni tygodnia, to również przy okazji układa mi się w głowie to, co muszę zrobić i kiedy.
Liczba inspiracji patchworkowych i kulinarnych jest niezliczona. Tu jedynym problemem jest brak czasu – mam zdecydowanie więcej pomysłów niż możliwości realizacji. Ale zawsze sobie powtarzam, że to lepsza sytuacja niż nie wiedzieć, co robić, gdy się ma wolną chwilę.
Zazdrościłam też ludziom możliwości przenoszenia się z pracą w różne miejsca – na przykład do kawiarni. To byłoby tak fajnie pójść sobie gdzieś i przy filiżance kawy zająć się swoją pracą – myślałam. Traf chciał, że nadarzyła się okazja. I muszę powiedzieć – nie warto. Niewygodne krzesło i stolik, hałas, brak możliwości zrobienia sobie krótkiej przerwy (no bo nie wstanę i nie pochodzę sobie o kawiarni, żeby się poruszać), a na dodatek – kawiarniana kawa zawsze stygnie szybciej niż ta, które sobie robię w domu.
Tak często ostatnio natrafiam na wypowiedzi o tym, że internet pokazuje taką podkolorowaną rzeczywistość. Mało się jednak mówi o tym, że zamiast się tym przejmować, warto spróbować dodać trochę barw swojemu własnemu życiu. Czasem bowiem nawet małe działania potrafią dać spektakularne efekty.