Nowy rok to czas, który sprzyja marzeniom. Pusty kalendarz, nadzieja, że tym razem będzie inaczej, lepiej, noworoczne postanowienia, plany…
Trzy tygodnie po tym szaleństwie postanowień nadchodzi dobry czas, by zadać sobie bardzo ważne pytanie: czy planowanie całego roku ma sens?
Z jednej strony z pewnością ma – plany warto robić od ogółu do szczegółu. Zacząć od ogólnej wizji życia, by potem ustalić, co by się chciało zrobić w ciągu najbliższego roku i na końcu przejść do listy zadań na dany dzień.
Z drugiej strony – rok to kawał czasu – wiele się może wydarzyć, wiele się może zmienić – czasem ciężko przewidzieć, jakie będzie się miało możliwości.
Mnie osobiście planowanie w tak dużej skali czasu nieco przeraża, a pytania o ogólną wizję życia wprawiają w popłoch. W ciągu ostatnich kilku lat ta wizja zmieniła się już kilka razy, największe marzenia związane były ze sprawami na które nie do końca miałam wpływ, niektóre marzenia przestały być dla mnie ważne, a na ich miejscu pojawiły się nowe. Dodatkowo od czasu, gdy zostałam mamą przekonałam się, że rzeczywistość w ciągu kilku miesięcy potrafi zmienić się tak bardzo, że nie ma sensu zastanawiać się, co będzie możliwe, a co nie za rok.
Nie da się jednak ukryć, że jeśli chce się zrealizować jakieś większe przedsięwzięcie, to jednak trzeba je jakoś zaplanować – mimo tych wszystkich niewiadomych. W przeciwnym przypadku codzienne obowiązki spowodują, że nigdy na to przedsięwzięcie nie będziemy mieć czasu.
Wychodzę z założenia, że zanim się rzucimy na jakąś poważną sprawę, warto nabrać wprawy na czymś mniejszym i dlatego moja noworoczna sugestia to:
Jeśli nie wiesz, jak zaplanować rok, najpierw zaplanuj tydzień.
Wiem – planowanie tygodnia nie brzmi tak atrakcyjnie, jak planowanie roku. Ale ma jedną wielką zaletę – jest zdecydowanie łatwiejsze. A kiedy już nabierzemy w nim wprawy można się pokusić o bardziej dalekosiężne plany.
Dlaczego akurat tydzień?
Otóż tydzień ma kilka zalet:
1. Jest powtarzalny – każdy dzień tygodnia – przynajmniej u mnie – wygląda troszkę inaczej. Mam zajęcia w innych godzinach, weekend różni się zdecydowanie od innych dni, ale całość – poza jakimiś dodatkowymi sprawami typu wizyta u lekarza, czy spotkanie z kimś – się powtarza. To powoduje, że jak już raz ustalę, że na przykład w czwartek po południu mam czas na coś konkretnego, to jest spora szansa, że w następnym tygodniu też tak będzie.
2. Jest stosunkowo krótki. Zaplanowanie siedmiu dni jest zdecydowanie łatwiejsze niż zaplanowanie miesiąca czy roku. Jednocześnie te siedem dni, to już jest wystarczająco długi czas, by można było coś zrobić.
3. Jeśli w środku tygodnia plany się posypią, dojdziemy do wniosku że było ich zdecydowanie za dużo albo że powinniśmy zrobić wszystko inaczej – można w następnym tygodniu zacząć od nowa, przetestować nowy pomysł, czy po prostu skrócić listę zadań. Wiem – generalnie zaleca się, żeby zaczynać od nowa już, a nie za kilka dni, ale uważam, że zawsze warto dać sobie chwilę na przemyślenie co i dlaczego poszło nie tak.
No dobrze – to jak się za takie planowanie tygodnia zabrać?
Bierzemy kartkę papieru – albo nasz wspaniały planer – ale jak już pisałam – warto zacząć od kartki papieru.
Tak więc – bierzemy kartkę papieru i zapisujemy na niej dwie rzeczy – listę zadań na dany tydzień oraz plan tygodnia.
Zaczynamy od listy.
Co na niej umieszczamy? Wszystko to, co chcielibyśmy w danym tygodniu zrobić.
Ja swoją dzielę na kilka kategorii – ustalając, co jest do zrobienia skupiam się na jednej kategorii naraz i dzięki temu jest większa szansa, ze o niczym ważnym nie zapomnę. Moja lista dzieli się więc na:
- dwie kategorie związane z pracą – dwie, bo zasadniczo zajmuję się dwiema różnymi rzeczami
- szycie
- blog i wszystko co z nim związane
- dom – tu lądują wszystkie zadania, które są mniej lub bardziej związane z domową codziennością – zakupy, umawianie się do lekarza, kupno dywanu i tak dalej. Jak coś mi nigdzie nie pasuje, to też ląduje właśnie w tej kategorii.
Czy warto na liście umieszczać takie drobne sprawy jak pranie? To zależy – czasami warto, czasami nie. Miałam taki okres, że na liście zadań na dany dzień umieszczałam mycie zębów i picie kawy – z jednej strony żeby nie zapomnieć (to były początki z synkiem – człowiek nie do końca wiedział, jak się nazywa), z drugiej – żeby mieć satysfakcję, że coś się zrobiło z tej listy.
Ta lista ma pozwolić nam nie martwić się, że o czymś zapomnimy. Jeśli więc wstawienie prania wykonuje się niejako automatycznie – nie ma sensu go zapisywać. Jeśli zaś od tygodnia przypominamy sobie o tym praniu w środku nocy – zapisanie tego jest wskazane.
Czy lepiej na tej liście zapisać dużo zadań, czy tylko to, co niezbędne? Znów – to zależy. Będę o tym pisać w kolejnym odcinku, ale ogólnie myślę, że lepiej zacząć od krótszej listy i zobaczyć, jak się sprawdza.
Gdy już mamy listę – czas na narysowanie lub zapisanie planu tygodnia. Przynajmniej raz warto sobie taki plan tygodnia właśnie narysować – zaznaczyć godziny pracy, uwzględnić czas dojazdu do pracy i z powrotem, zaznaczyć godzinę, o której zazwyczaj się budzimy (lub budzi nas budzik), zaznaczyć wszystkie wizyty i spotkania – po to, żeby się przekonać ile tak naprawdę mamy czasu na nasze zadania każdego dnia.
A kiedy już wszystko mamy zapisane i narysowane czas na najważniejszy etap – przypisanie zadań do konkretnych dni.
Zaczynamy od tych zadań, które są najważniejsze i które mają ustalone terminy wykonania. Musimy ocenić ile nam zajmą czasu i odpowiednio wcześnie wpisać je w plan tygodnia – przy okazji uwzględniając to, że w niektóre dni jesteśmy bardziej zmęczeni, mamy więcej zajęć, umówioną wizytę u lekarza i tak dalej.
Przykład z mojego podwórka: Na przygotowanie się do wykładu rezerwuję sobie dwa dni. To wystarczająca ilość czasu, jeśli już mam zrobiony ogólny plan całego semestru (a mam – to robię na początku każdego semestru), daje też pewne pole do manewru gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Jeśli wykład mam w czwartek, to teoretycznie powinnam „przygotowanie wykładu” wpisać we wtorek i w środę. Jeśli jednak wtorek jest wyjątkowo ciężkim dniem i wiem, że będę bardzo zmęczona – wpisuję to zadanie w poniedziałek i środę.
Kiedy uporamy się z tym, co najważniejsze, można zająć się zadaniami, które nie są aż tak ważne – jeśli jest na nie jeszcze czas. Jeśli nie widzimy za bardzo gdzie można by je dopisać – zostają na liście i czekają na swój moment. Jeśli jakieś zadanie zajmie nam mniej czasu niż zakładaliśmy, jeśli nagle ktoś coś odwoła i pojawi się wolna chwila – będzie wiadomo, za co się zabrać.
U mnie takimi „mniej ważnymi” zadaniami jest pisanie bloga oraz szycie. Jeśli czegoś nie napiszę, czy nie uszyję – świat się nie zawali, najwyżej ja będę trochę sfrustrowana. Jednak zawsze pisanie i szycie wpisuję na listę właśnie po to, bym wiedziała, co robić, gdy będę mieć wolną chwilę. Albo – gdy będę już tak sfrustrowana codziennymi obowiązkami, że nawet mąż odeśle mnie do maszyny. Nie tracę wtedy cennego czasu na zastanawianie się „a co by tu teraz uszyć” tylko od razu zabieram się do działania.
Mając zaplanowany tydzień – można działać. W tym całym planowaniu najważniejsze jest w końcu działanie. Planowanie ma nam pomagać, a nie dokładać pracy. I dlatego bardzo ważne jest, by od samego początku obserwować, co się dzieje – czy udaje nam się zrealizować plany, czy też nie, co się sprawdza, a co nie, co warto zaplanować, a czym nie ma sensu sobie zawracać głowy, co nam ułatwia życie, a co je utrudnia. Wnioski z takich obserwacji ułatwią nam zaplanowanie kolejnego tygodnia.
A w następnym odcinku napiszę o tym, co zrobić, żeby się nie zniechęcić, gdy po raz kolejny z naszych planów nic nie wyszło. Wbrew pozorom plany, których nie udało się zrealizować, wcale nie muszą oznaczać porażki.
Poprzednie części: