Zawsze byłam taka wielozadaniowa. Mam na myśli to, że zawsze zajmowałam się mnóstwem rzeczy naraz i jak tylko pojawiały mi się jakieś moce przerobowe, to zaraz coś sobie wymyślałam nowego – a to kurs
internetowy na temat programowania (a najlepiej dwa naraz), a to jakieś szycie – najlepiej takie, na które jest mało czasu i tak dalej.
internetowy na temat programowania (a najlepiej dwa naraz), a to jakieś szycie – najlepiej takie, na które jest mało czasu i tak dalej.
Generalnie to nie jest podejście warte polecenia – zdecydowanie lepiej skupić się na mniejszej liczbie „projektów” i dopiero, jak się je skończy, to zabierać się za następne. Ja niestety jestem mistrzynią początków – świetnie idzie mi zaczynanie, a gorzej kończenie – liczba rozgrzebanych projektów szyciowych jest zatrważająca, co zupełnie nie przeszkadza mi w rozpoczynaniu nowych.
Umiejętność ciągnięcia wielu rzeczy naraz okazała się jednak bardzo przydatna, gdy na świecie pojawił się synek. Wtedy dopiero okazało się, co to jest wielozadaniowość. Przez najbliższe kilka lat nie będę bowiem w stanie skupić się na żadnej rzeczy w pełni. Zawsze część moich mocy
przerobowych będzie krążyła wokół tego, co się dzieje z synkiem – co robi, czy przypadkiem nie zaczął się bawić czymś, czego nie powinien dotykać, czy nie jest głodny, czy nie chce mu się pić, czy nie jest mu zimno, czy nie trzeba mu zmienić pieluszki, czy…
przerobowych będzie krążyła wokół tego, co się dzieje z synkiem – co robi, czy przypadkiem nie zaczął się bawić czymś, czego nie powinien dotykać, czy nie jest głodny, czy nie chce mu się pić, czy nie jest mu zimno, czy nie trzeba mu zmienić pieluszki, czy…
Taki los mamy. Można się do tego przyzwyczaić, niemniej jednak bywa to na tyle obciążające, że można zacząć się gubić w innych sprawach. Na szczęście okazuje się, że można sobie ułatwić życie i…
Lekcja 3 – Należy planować zanim wydarzą
się rzeczy nieplanowane.
Czy z dzieckiem da się w ogóle planować? Na początku mojej macierzyńskiej drogi byłam skłonna odpowiadać, że to zależy od dziecka. Teraz uważam, że nie tyle można, co wręcz trzeba.
Ale jak to zrobić? Przecież przy dziecku jest tyle nieprzewidzianych wydarzeń, tyle niespodzianek, nie zawsze wiadomo kiedy pójdzie spać, a kiedy nie, czy będzie chciało jeść, czy nie…
Otóż to – życie z dzieckiem jest pełne niespodzianek, dlatego trzeba wyjść im naprzeciw i być przygotowanym. W końcu – jeśli się tak zdarzy, że dziecko jednak pójdzie spać, to trzeba wiedzieć, co wtedy robić.
Moje początki planowania były raczej skromne. Zrobiłam listę rzeczy, które
codziennie trzeba było zrobić i po kolei zaznaczałam wykonane zadania. A co na niej było? Takie rzeczy jak umycie zębów, zjedzenie śniadania, wypicie kawy…
codziennie trzeba było zrobić i po kolei zaznaczałam wykonane zadania. A co na niej było? Takie rzeczy jak umycie zębów, zjedzenie śniadania, wypicie kawy…
Umycie zębów??? Ano tak. Po tym, jak któregoś dnia za nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy już je umyłam, czy nie i wpadłam na pomysł, żeby sprawdzić, czy szczotka do zębów jest mokra, stwierdziłam, że jednak ta czynność musi się pojawić na liście.
A kawa? W końcu jakieś przyjemności na tej liście musiały być.
Potem czynności z tej pierwszej listy na nowo stały się rutynowe i można było nieco poszaleć. Tym bardziej, że pojawiły się również pewne regularności w planie dnia, skończyła się kolka niemowlęca, ja również doszłam do siebie – ogólnie było coraz lepiej.
Co planowałam? W zasadzie głównie następny dzień. Ustalałam co absolutnie muszę zrobić, co warto zrobić, a także co chciałabym zrobić (na przykład coś uszyć). Istotną częścią tego planowania było psychiczne nastawienie, że jeśli nie dam rady zrobić czegoś z drugiej i trzeciej kategorii, to absolutnie nic się nie stanie i nie należy się tym przejmować.
Potem wróciłam do pracy i planowanie rozciągnęło się na cały tydzień. Każdą rzecz planowałam z dużym zapasem czasowym – właśnie ze względu na tą nieprzewidywalność. Z drugiej strony – mijały kolejne miesiące i ta
nieprzewidywalność robiła się coraz bardziej przewidywalna. Owszem – zawsze mogło się tak zdarzyć, że synek nie pójdzie spać w ciągu dnia, jednak zazwyczaj szedł. Zawsze się mogło zdarzyć, że po obiedzie, zamiast się ładnie bawić, urządzi jakąś drakę – zazwyczaj jednak nie urządzał. Zawsze się mogło zdarzyć coś zupełnie nieplanowanego – no ale to tak naprawdę może się zdarzyć nawet, jak się nie ma dzieci.
nieprzewidywalność robiła się coraz bardziej przewidywalna. Owszem – zawsze mogło się tak zdarzyć, że synek nie pójdzie spać w ciągu dnia, jednak zazwyczaj szedł. Zawsze się mogło zdarzyć, że po obiedzie, zamiast się ładnie bawić, urządzi jakąś drakę – zazwyczaj jednak nie urządzał. Zawsze się mogło zdarzyć coś zupełnie nieplanowanego – no ale to tak naprawdę może się zdarzyć nawet, jak się nie ma dzieci.
Czym się różni moje obecne planowanie od tego, które stosowałam zanim urodził się synek?
Po pierwsze jest bardziej realistyczne. Kiedyś miałam tendencję do wypisywanie na dany dzień całej masy zadań, których nie byłam w stanie zrealizować. Dziś wiem, że może być różnie, mogę być zmęczona i mieć siłę jedynie na leżenie z dzieckiem na podłodze (uściślijmy – zazwyczaj jedyną leżącą osobą jestem ja), mogę spędzić więcej czasu na usypianiu, karmieniu i tak dalej – więc ważnych zadań wyznaczam sobie tak mało, jak to możliwe.
Po drugie – zadania właśnie dzielą się na ważne i te mniej ważne. Te ważne zrobić trzeba, te mniej – można, ale jak się ich nie zrobi, to nic wielkiego się nie stanie.
Po trzecie – uwzględniam duży zapas czasowy, a duże zadania dzielę na części. Bardzo szybko okazało się, że muszę pracować w krótkich odcinkach czasowych. No chyba, że jest jakaś wyjątkowo długa drzemka. Ale wtedy i tak zastanawiam się, czy wszystko jest w porządku i czy synek przypadkiem nie jest chory.
Po czwarte – kupiłam sobie notatnik w kropki i kolorowe cienkopisy. Nie, nie prowadzę typowego bullet journala, ale lubię brak ograniczeń jaki niesie ze sobą notatnik zamiast kalendarza. Kolorowe cienkopisy też lubię, a jeśli w tak prosty sposób mogę sobie uprzyjemnić życie, to dlaczego nie?
A gdyby ktoś się zastanawiał dlaczego notatnik jest w kropki, a nie na przykład w kratkę, to odpowiedź brzmi – bo się naoglądałam zdjęć na instagramie, gdzie wszyscy prowadzą piękne bullet journale w notatnikach w kropki i stwierdziłam, że też tak będę. I w sumie te kropki są nieco wygodniejsze niż kratka.
Zanim urodził sie synek, niektórzy straszyli mnie, że teraz, to już nic nie będę w stanie zaplanować. I choć jest w tym zdaniu trochę racji – czasami o tym, czy uda mi się pójść z mamą na zakupy dowiaduję się dopiero tego dnia, którego mamy wyjść (nie ma to jak nieprzewidziane drzemki), to jednak mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że dopiero przy dziecku nauczyłam się planować. I to jest właśnie ten paradoks bycia mamą – niby chaos większy, ale ja się czuję o wiele bardziej zorganizowana niż przedtem.
Gdyby ktoś chciał przeczytać poprzednie części, to tutaj są do nich linki:
część 1
część 2