Jakie książki na temat macierzyństwa czytałam?
Nie czytałam w zasadzie żadnych.
To znaczy miałam w ręce dwie. Jedną skończyłam czytać szybciej niż zaczęłam, bo to, co w niej przeczytałam nijak się miało do tego, co działo się u mnie. W drugą zagłębiłam się nieco bardziej i stwierdziłam, że jest całkiem niezła, bo autorka prezentuje bardzo rozsądne podejście i poglądy.
W dodatku rady w niej zawarte, jako jedyne, częściowo się u nas sprawdzały. Ale tylko częściowo, więc i tak do większości dochodziliśmy metodą prób i błędów.
Później dowiedziałam się, że metody prezentowane w tej książce są w innych książkach określane mianem barbarzyńskich, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że książek na temat macierzyństwa czytać nie warto. Każda mówi co innego, a rzeczywistość jest jeszcze inna. Lepiej przeczytać jakąś dobrą powieść, bo to nieco zrelaksuje, a zrelaksowana mama ma zdecydowanie więcej cierpliwości do własnego dziecka…
Co takiego barbarzyńskiego było w tej „jedynej sensownej” książce?
Nie mam pojęcia. Główną myślą było bowiem to, że…
Lekcja czwarta: Trzeba pokochać rutynę, a miłość ta będzie odwzajemniona.
– Nie mogę – tłumaczyłam komuś – o siódmej zaczynamy kłaść synka spać.
– A nie możecie go raz położyć później?
Czasami ciężko jest komuś wytłumaczyć, że nie możemy. Że synek – dzięki temu, że kładziemy go spać zawsze o tej samej porze, jest wtedy już straszliwie śpiący. Że nawet jeśli nie jest tak strasznie śpiący, to staramy się budować pewien rytm dnia. Że nawet jeśli wymaga to pewnego wysiłku, to warto ten rytm dnia budować, bo…
… bo wtedy wszystko staje się bardziej przewidywalne.
Odkąd pamiętam zawsze zdecydowanie lepiej funkcjonowałam, gdy pewne elementy dnia miały swój stały czas i kiedy pewne czynności były wykonywane w określonej kolejności. Wtedy nie trzeba tracić czasu na zastanawianie się kiedy coś zrobić (bo wiadomo kiedy) nie trzeba się martwić, że się o czymś zapomni (bo dana czynność następuje po innej) i wszystko idzie sprawniej, a ja jestem spokojniejsza (co jest naprawdę cenne i wcale nie takie łatwe).
Dlatego też gdy urodził się synek wiele wysiłku włożyliśmy z mężem w to, by jak najszybciej wprowadzić do naszego życia pewien rytm. Zaczęło się od posiłków. Mimo że wszyscy jak jeden mąż i jedna żona powtarzali nam, że karmić powinnam na żądanie, to szybko zaobserwowaliśmy, że nasz synek lepiej funkcjonuje, gdy karmimy go w równych odstępach czasu. Był wtedy spokojniejszy, mniej – takie mieliśmy wrażenie – bolał go brzuszek i gdy przychodziła pora posiłku to porządnie jadł.
Ustaliliśmy stałą porę kąpieli i kładzenia się spać, a po pewnym czasie udało się nawet znaleźć pewien rytm w drzemkach w ciągu dnia.
Z tym ostatnim oczywiście bywało i nadal bywa różnie, ale mimo wszystko trzymanie się stałej pory podejmowania prób położenia synka spać przynosi efekty. W większości wypadków udaje się skłonić go do tego, żeby jednak zasnął.
Czy to wymaga wysiłku?
Owszem. Trzeba się dostosować do rytmu dziecka. Nie planować wyjść wtedy, gdy ma spać (od czasu, gdy przestał spać na spacerach), na spacer zabierać termos z obiadem – jeśli trzeba wyjść akurat w porze obiadu, spotkania towarzyskie kończyć tak, by zdążyć na porę kąpieli.
Czy ten wysiłek się opłaca?
Zdecydowanie tak. Po pierwsze dlatego, że synek wtedy zdecydowanie lepiej funkcjonuje. Jak funkcjonuje, gdy nie ma ustalonego planu mogłam się przekonać, gdy przestawiał się najpierw z trzech drzemek na dwie, a potem z dwóch na jedną. To były dwa najgorsze tygodnie. Nikt nie wiedział – ani ja, ani on, kiedy jest pora spania, a kiedy zabawy.
Po drugie dlatego, że i ja zdecydowanie lepiej wtedy funkcjonuję. Wiem, kiedy czego się spodziewać, wiem kiedy mam szansę na ugotowanie obiadu, a kiedy na pracę (oczywiście – zawsze może coś być inaczej, ale w większości wypadków to się sprawdza), wiem kiedy nie powinnam planować ważnych rzeczy, bo jest duża szansa, że będzie zmęczony i trzeba się będzie nim bardziej zajmować i tak dalej.
Czy to przypadkiem nie jest to straszne „tresowanie dziecka” o jakim ostrzegają na forach dla mam?
Przeczytałam gdzieś, że nie wolno zmuszać dziecka do spania. Bardzo bym się chciała dowiedzieć, w jaki sposób zmusza się dziecko do spania. Czasami bowiem, gdy widzę, że jest straszliwie śpiący i z niejasnych dla mnie przyczyn zupełnie nie ma zamiaru zasypiać, to z chęcią bym go do tego zmusiła. Gdybym tylko wiedziała, jakim cudem miałabym to zrobić…
Tak więc – nie. To nie jest tresowanie dziecka. Nie zmuszam go do niczego. Między innymi dlatego, że się nie da.