Dużo w tych lekcjach piszę o czasie – o planowaniu, o dobrym wykorzystaniu go i tak dalej. Dużo piszę, bo odkąd zostałam mamą czas stał sie bardzo ważny. Z jednej strony dlatego, że mam go mniej na różne rzeczy. Rzadko kiedy mogę się skupić na jednej czynności przez dłuższy czas, bo ciągle coś trzeba robić innego – a to przewinąć, a to dać pić albo jeść, a to przytulić, a to uratować, gdy zaklinował się pod fotelem, a to ja sama nagle odczuję przemożną chęć na przytulasy z maluchem. Z drugiej strony – widzę, jak ten czas szybko płynie. Jeszcze nie tak dawno mieliśmy w domu małego dzidziusia, który leżał na kocyku i ledwo dawał radę obrócić się na bok, dziś po mieszkaniu grasuje chłopczyk, który staje przy każdym meblu – nawet takim, który się rusza.
To wszystko każe jeszcze bardziej doceniać każdą chwilę, jeszcze mocniej cieszyć się zabawą i przytulaniem i nie tracić czasu na jakieś bezsensowne działania. Liczy się każda chwila, bo…
Lekcja szósta – pięć minut to nieskończenie razy więcej niż zero minut
Czy można osiągnąć jakieś rezultaty zajmując się daną sprawą jedynie przez pięć minut dziennie? No cóż – na pewno będą lepsze niż gdyby się tą sprawą nie zajmować w ogóle…
To sobie powtarzałam biorąc się za te wszystkie zajęcia, które zawsze sprawiały mi dużo radości, a na które zaczęłam mieć bardzo mało czasu gdy urodził się synek.
Na początku było to trudne. Czy jest sens się za coś zabierać, jeśli z góry wiadomo, że mam do dyspozycji około pięciu minut? Co w ogóle można zrobić przez pięć minut???
Stopniowo okazało się, że przez pięć minut można na przykład:
a) przygotować materiały z których będę potem wycinać potrzebne kawałki
b) odrysować kawałek wykroju na materiale
c) zszyć dwa elementy na maszynie
i wiele innych – równie drobnych – rzeczy.
Niby to takie drobne sprawy, ale zawsze się jest kawałek do przodu. Niby to „tylko pięć minut”, ale jak się tych „pięciominutówek” uzbiera kilkanaście, to się nagle okazuje, że całkiem sporo zostało zrobione.
Zaczęłam nabierać więc wprawy w dzieleniu. Nawet obiady wybierałam takie, których przygotowanie można przerwać w dowolnym momencie. Oczywiście – szefowie kuchni we francuskich restauracjach z pewnością łapaliby się za głowę widząc moje poczynania, ale umówmy się – na obiady rodem z francuskich restauracji przyjdzie czas później. Na razie czasem trzeba się cieszyć, że w ogóle jest jakiś obiad.
Stopniowo okazywało się, że większość czynności można podzielić na takie drobne fragmenty i – co więcej – praca w takim trybie jest dla mnie dużo lepsza – łatwiej mi się skupić, nie mam pokus by daną czynność przerwać, nie tracę czasu na różne rozpraszacze, w dodatku nawet jeśli robię coś, czego nie lubię, to wiem, że to tylko pięć minut więc można to przeżyć.
Nawet szycie idzie lepiej, gdy człowiek skupia się na jednej drobnej rzeczy naraz. Jak mam w perspektywie szycie całej torby, to częściej przechodzę do porządku dziennego nad jakimiś krzywymi szwami, a jak mam tylko przyszyć zamek albo zszyć boki – to od razu szyję jakoś staranniej.
W ten sposób wyjaśnia się kolejny paradoks macierzyństwa – mimo że mam dużo mniej czasu na szycie, to jednak sumarycznie szyję więcej.
Linki do poprzednich części:
Lekcja 1
Lekcja 2
Lekcja 3
Lekcja 4
Lekcja 5