Jedną z podstawowych cech życia mamy jest nieprzewidywalność. Nie mam tu na myśli nieprzewidywalności typu „pójdzie spać, czy nie?”, ale raczej to, że zupełnie nie wiadomo, jakie problemy będzie się mieć za miesiąc, czy dwa, a jakie – z tych, które są dzisiaj – w naturalny sposób się rozwiążą.
Ostatnio dowiedziałam się, że za jakiś czas będziemy mieć w domu remont windy, co wiąże się z tym, że przez całe dwa miesiące winda będzie po prostu nieczynna. Dodam jeszcze, że mieszkamy na szóstym piętrze. Szóste piętro to nie dwudzieste – oczywiście, ale wchodzenie na szóste piętro z dzieckiem na jednej ręce i zakupami w drugiej jest pewnym wyzwaniem. Zdążyłam już wpaść w kompletną panikę, jak też przeżyjemy te dwa miesiące, gdy uprzytomniłam sobie, że do tego czasu być może już tylko zakupy będą wymagały wnoszenia.
I stąd wzięła się ostatnia – bardzo ważna – zasada, o której chciałam napisać:
Lekcja siódma – jakoś to będzie, a jak nie – to coś się wykombinuje.
Najpierw kilka słów o tym, skąd w ogóle wzięła się taka zasada. W jednej z książek Wojciecha Cejrowskiego przeczytałam, że wybierając się na jedną ze swoich wypraw miał oczywiście plan. Plan brzmiał: „Jakoś to będzie”. Ponieważ jednak każdy plan może nie wypalić, więc warto mieć również plan B. Plan B brzmiał: „Coś się wykombinuje”.
Bardzo mi się to spodobało i od tej pory w sytuacjach, które charakteryzują się dużą dozą nieprzewidywalności staram się tego trzymać. Zwłaszcza, że w razie niepowodzenia planu zasadniczego, jest jeszcze w zanadrzu plan B.
Na początku stosowanie tego planu nie było łatwe. Lubię przewidywalność, lubię móc sobie poukładać różne sprawy, lubię mniej więcej wiedzieć, jak będzie wyglądać moje życie za jakiś czas. To ostatnie jest oczywiście naiwnym myśleniem, bo zawsze coś się może wydarzyć, ale dopiero pierwsze miesiące z dzieckiem uprzytomniły mi, że tego, jak będzie wyglądało moje życie za pół roku dowiem się… za pół roku.
Stąd też staram się nie wybiegać za bardzo w przyszłość i skupiam się na tym, co dzieje się teraz. Nie wiem, jaki będzie plan dnia synka za dwa miesiące, wiec nie ma sensu zastanawianie się jak da się pogodzić rodzinne spotkania podczas świąt z jego drzemką. Może już w ogóle nie będzie drzemek?
Nie ma też sensu myśleć, co będzie jak już nie będzie tych drzemek, jak będzie biegał po całym domu i jak nauczy się otwierać drzwi do kuchni – bo zapewne wtedy zmieni się też wiele innych rzeczy i to, co teraz wydaje mi się trudne, może stać się łatwe.
Jakoś to w końcu będzie.
Uczę się też bycia elastyczną i nie przejmowania się takimi drobiazgami jak „synek nie poszedł spać w ciągu dnia”. Nie zasnął, to nie zasnął – nic na to nie poradzę. Miałam plany na jego drzemkę? No to będę je realizować gdy on się będzie bawił. Nie chce się bawić, bo woli jęczeć, żebym go wzięła na ręce? W najgorszym wypadku włączę sobie Netflixa i z czystym sumieniem pooglądam jakiś serial z synkiem na kolanach…
Coś się zawsze wykombinuje…
Poprzednie części: